Terapia.

Terapia. Chyba nie raz wspominałam, że gdy się na nią wybiorę, będzie ciężko. Z drugiej strony czułam, że coś jest nie tak i że bagaż, który niosę nie pozwala mi być taką, jaką być powinnam. Po wczorajszym spotkaniu z panem Łukaszem mam wrażenie, że moją prawdziwą twarzą jest lęk ubrany w zbroję, którą nie sposób przebić.

W żaden inny dzień Rota nie sprawia, że mam dreszcze na całym ciele. W żaden inny dzień, nie czekam tak świadomie na godzinę 17. W żaden inny dzień, moje serce nie wyrywa się tak do Warszawy, jak 1 sierpnia.

Ciężki temat.

Wsiadam do auta i w zasadzie nie czuje ulgi. Barki mam napięte, bezskutecznie staram się je rozluźnić. Zauważam też, ze znowu zaciskam zęby, bo czuję drętwienie żuchwy. Zmieniam te głupie japonki na espadryle. Jeśli będę w nich prowadzić auto, z pewnością zakończę dramatycznie tą chu***ą terapię. Odpalam auto. Jadę. Dalej walczę z barkami i zębami. Nie potrafię określić co mnie tak rozzłościło na sesji. Czy to poczucie stania w miejscu, stania przed wielką górą, na która nie mogę znaleźć sposobu? Czuję ogromna złość, która rośnie w żołądku niczym kolczasty kłębek. Przechodzi mi przez myśl, żeby zapisać to wszystko. Tylko jak? Przecież prowadzę.

O mnie

Na imię mam Paulina, bo tak wybrali rodzice. Dziś wolę, gdy przyjaciele mówią Paula. Uwielbiam książki, jogę i rękodzieło. Mam męża, dwójkę synów i psa. Pracuję w dziale marketingu. Jestem także związana z fundacją Damy Radę. Jedną z moich pasji jest … pisanie....

Zioła to najstarsze leki na świecie. Większość leków syntetycznych, z których ochoczo korzystamy, ma mniej niż 100 lat, natomiast za najstarszy system leczniczy uważane jest ziołolecznictwo chińskie. Jego udokumentowana wiedza pisana liczy ponad 4500 lat. Kolejnym dokumentem jest święta księga Rigwedy, datowana na ok. 2000 r. p.n.e., zawierająca ziołolecznictwo Indii oraz bardzo popularny dziś temat: księga ajurwedy, datowana na około 1500 r. p.n.e.

Gorąco wierzę, że za chwilę moje życie się zmieni i będę mogła sobie pozwolić na wypad na weekend czy dłuższe wakacje. Stąd też czasem sięgam po książki z rodzaju przewodników turystycznych i szukam miejsc, które zobaczę najpierw. To, co rzuciło mi się w oczy, to fakt, że większość tego rodzaju publikacji ma mało zdjęć i dużo suchej, przewodnikowej treści. Mapy, krótkie informacje zawarte w podpunktach – suchy informator bez polotu. A potem w moje ręce trafia "Europa City Break".

Na zewnątrz nie widać.

Mam masę niedokończonych rzeczy: tekstów, myśli, spojrzeń i słów. Dwa razy więcej nieukończonych pomysłów, uśmiechów, chęci, projektów i książek. Czuję, jak wszystko, co funkcjonowało spójnie, dopóki było w ruchu, rozpada się kawałek po kawałku. Po ostatnim spotkaniu z panem Łukaszem czuję się co najmniej dziwnie. Fizycznie jestem, funkcjonuję na poziomie minimum i czuje się jakby było mnie dwie: druga ja obserwuje z dezaprobatą fizyczną mnie, i nie wierzy w to co widzi. Chyba nawet nie lubi siebie w takiej postaci, jednak postać tą nie stać na nic więcej.

Mówi się, że mijający czas widać najbardziej po dzieciach, a jednym z moich ulubionych powiedzonek jest, że cudze dzieci rosną najszybciej. Będąc mamą niemal jedenastolatka, od dłuższego czasu obserwuję, jak moje dziecko zmienia się w nastolatka. Dostrzegam zmiany w zachowaniu,

Ludzie mnie lubią?

Jedna z moich bliższych znajomych, można powiedzieć, że najmłodsza stażem, ale równie bliska sercu co pozostali dobrzy i wspaniali ludzie z mojego otoczenia, napisała w rozmowie trzy słowa, które od kilku dni mam z tyłu głowy: „ludzie Cię lubią”.

Świat poczeka.

To było jakoś tydzień po tym, jak poprosiłam lekarza o skierowanie do psychologa. Dojrzałam w końcu do tego, by zrobić porządek ze sobą, gdyż przez ostatnie lata, regularnie uczestniczyłam w dewastacji siebie. Dziś czuję się jak w połowie urwana historia, której ścieżka kończy się w punkcie, z którego nie widać co dalej. Nie patrzę w tył, nie widać tego co przede mną i brak mi sprawczości i siły, by to zmienić. Nie umiem się też cieszyć, bo przygniata mnie poczucie winy, że miała być ulga, a jest wielkie zniechęcenie.

Plecak przetrwania.

Czasem celebrujesz sukces, a czasem czara się przeleje. Ostatnio mam wrażenie, że nic nie idzie tak jak powinno, a rozczarowania mnożą się i wytykają mnie palcami. Widzę jednak różnicę między sobą z 2020 roku, a sobą teraz. Gdybym miała opisać je krótko i zwięźle brzmiałoby to mniej więcej tak: wierność, sprawczość i "nie da się" nie istnieje.

Nie zapuszczam się autem do dużych miast. Nie robię tego, bo kierowca ze mnie niedzielny. Poza tym przerażają mnie korki, sto tysięcy pasm drogi, dwupasmowe ronda, skrzyżowania z torami i sfrustrowani, lokalni kierowcy. Po Elblągu jeździłam ostatnio na kursie prawa jazdy.  Kolejny raz się odważyłam, gdy pojechałam z dziećmi na koncert Cezika, potem na tatuaż. Obie wyprawy to żaden wyczyn, ale moja trzecia… Trzecia wyprawa to wyprawa na mediacje około rozwodowe do Elbląskiego Centrum Mediacji, które jest na mapie, ale jak spytać przechodnia to nawet nawigacja nie pomoże.

Decyzje

Pierwszy wpis w nowym życiu. Niepewny, bo zupełnie nie wiem jak się czuję, siedząc sama w 51 m mieszkaniu, pijąc białą herbatę od Teekane. Herbatę z torebki, choć tych staram się wystrzegać. Z małego głośniczka płyną dźwięki tybetańskich mis, a po pokojach roznosi się lekki, dymny aromat palo santo. Jutro minie tydzień odkąd wyprowadziłam się z domu, w którym mieszkałam 15 lat.

Z nowym rokiem jogowym krokiem

Trzeci raz zawitałyśmy do Uzdrowiska w Tolkmicku. Znajoma droga, pora zbliżona jak ta, sprzed dwóch lat. To samo miejsce i niby ci sami ludzie, jednak nie do końca. Czas zmienia wszystko: rozwija, skraca, zacieśnia, niszczy i buduje. Dlatego też ci sami, ale inni, w tym samym miejscu, ale trochę innym, nieznacznie dalej w swojej drodze życiowej zawitaliśmy na trzecie już warsztaty jogiczne.

Nienawidzę być chora. Choroba to czas, który potęguje uczucie mojej samotności. W chwili, gdy moje ciało każe przystopować, brutalnie powalając mnie do łózka, moja głowa przypomina mi równie mocno, że z chorobą także muszę sobie poradzić sama. Nie ma nikogo, kto mógłby się mną zaopiekować.

Światy

uż co jakiś czas wraca do mnie regularnie myśl, by napisać książkę. Dlaczego? Bo ktoś mądry kiedyś powiedział, że marzenia są po to, by je spełniać. I zawsze, gdy temat do mnie wraca, ten sam moment okazuje się dla mnie problematyczny: o czym miałabym napisać? Zmyślone historie są nie dla mnie, nie potrafię pisać o wymyślonym życiu, bo brak mi cierpliwości w tworzeniu fabuły. Z resztą, co tu dużo pisać: nie znalazłabym prawdziwej frajdy w tworzeniu tego rodzaju powieści. Dlaczego mam tworzyć coś od podstaw, kiedy w prawdziwej historii uczestniczę na co dzień?

Dzisiaj

Piątek był szalony i pospinany prowizorycznie trytytkami. Wszystko dzięki mojemu mechanikowi, który przetrzymał moje auto do następnego dnia i sprawił, że stałam się biedniejsza o prawie 600 zł. Jednak, gdy otworzyłam oczy i zobaczyłam przymrozek na ziemi poczułam prawdziwą ulgę, że opony zimowe i zepsuty nawiew nie będą już problemem. Jeden problem z głowy i jakoś tak lżej człowiekowi na sercu.

Uwielbiam historię, a w związku z tym uwielbiam przebywać w miejscach historycznych. Porusza mnie energia starych cegieł, o których ułożenie zadbały ręce ponad 800 lat temu, a które w ciszy wspominają i pielęgnują opowieść wielu pokoleń. Z podziwem patrzę na drzewa, które, gdy dobrze się wsłuchać, mówią o życiu, które dawno przeminęło. Specyficzny zapach wielkich komnat, stworzonych na potrzeby człowieka u władzy.

Tak sobie myślę, że gdybym miała wskazać moment, w którym zmieniło się moje życie to była chwila, w której zrozumiałam jak wielki błąd powielam od lat. Oczywiście, zmiana nie była nagła i bezbolesna. Kosztowała i nadal kosztuje, wiele wyrzeczeń, pracy

Niedzielne wyczekiwanie

Weszłam przez drzwi dobrze znanego mi mieszkania. Ten sam jesienno-tytoniowy zaduch od lat, o tej porze roku. Ta sama boazeria, to samo spojrzenie mamy, i taki sam wyrzut w spojrzeniu dzieci, że przyjechałam po nie zbyt szybko. Uspokajam je, bo do domu się nie spieszę. Wracam właśnie ze spotkania z dziewczynami, po wypitej kawie i niezobowiązujących rozmowach. Jednak coś nie daje mi spokoju. Czuję się, jakbym tkwiła w zawieszeniu niedokończonych zdań, niewypowiedzianych oczekiwań i cichych wyrzutów.

I’m a Porsche with no brakes

Ta sobota miała być jak moja każda. Mimo małych zmian w cotygodniowym harmonogramie, nic nie zapowiadało tego, że spędzę trzy godziny na... spaniu. I to tak twardym, że w zasadzie skacząca po mnie Pyśka nie miała szans mnie obudzić, nie przeszkadzał mi odkurzacz (nadal nie jestem pewna, czy faktycznie on pracował) ani hałas zza okna. Ostatnie dwa tygodnie były prawdziwym wyzwaniem, a gdy piszę te słowa, dociera do mnie jak bardzo ta drzemka mi się należała, i jak bardzo mogę być z siebie dumna.

Braki.

Zasiadam do komputera i wzdycham głęboko. Odrywam palce od klawiatury, przecieram twarz dłońmi. Ostatnio czuję się zmęczona własnym życiem, a moją głowę trawią wątpliwości zmieszane z rezygnacją. Jestem zmęczona staniem w miejscu - powiedziałam do Hani, ale to nie do końca prawda. Jej dalsza część jest taka, że jestem również zmęczona ciągłymi zmaganiami z rzeczywistością, którą tak usilnie jakaś część mnie zaklina. I choć nie mogę powiedzieć, że nie skutecznie, to czasem ciężko wykrzesać entuzjazm, gdy już w połowie miesiąca w sakiewce zaczyna prześwitywać dno.

Czwartek. Siadam przed komputerem i w głowie próbuję podsumować wydarzenia. Czasem tak jest, że wieczorem czuję wewnętrzny przymus, by podsumować dzień pełen dobrej pracy i równie dobrych spotkań. Etap w życiu na którym jestem, jest pełen pokruszonych kawałków: tych osobistych i zawodowych. Sklejam codziennie, mozolnie każde możliwe połączenia i uśmiecham się do siebie, oglądając te drobne efekty, dające równie drobne zmiany, co wielką satysfakcję. I wdzięczność.

Skończyłam właśnie intensywny weekend. Weekend częściowo w pracy, częściowo na szkoleniu (jak nazywa to Anita), któremu daleko jest od szkolenia. I choć żyję już 37 lat na tym pięknym świecie, chyba jeszcze nigdy nie uczestniczyłam w spotkaniu przypadkowej, niewielkiej grupy