Plecak przetrwania.

Czasem celebrujesz sukces, a czasem czara się przeleje. Ostatnio mam wrażenie, że nic nie idzie tak, jak powinno, a rozczarowania mnożą się i wytykają mnie palcami. Widzę jednak różnicę między sobą z 2020 roku, a sobą teraz. Gdybym miała opisać je krótko i zwięźle, brzmiałoby to mniej więcej tak: wierność, sprawczość i “nie da się”, które nie istnieje.

Ostatnie lata nauczyły mnie dużo pod względem zawodowym i prywatnym. Fakt, przeczołgały mnie niemiłosiernie, ale w ostatecznym bilansie wyszłam zwycięsko.

Wierność:

Odbudowuję poczucie własnej wartości. Robię to jednak z zupełnie innego poziomu. Jestem wierna swoim przekonaniom, ufam sobie i swojej intuicji. Mój wewnętrzny krytyk zaakceptował bardzo wysokie poczucie niesprawiedliwości, odzywa się tyle samo co kiedyś, ale uczę się trzymać go na uwięzi. Czy to znaczy, że jestem bezkrytyczna wobec siebie? Nie, to znaczy, że ufam sobie, swojemu ja i cztery razy się zastanowię, zanim zrezygnuję z siebie w imię czyjejś “racji”. Co prawda, jest to nieustanna i ciężka praca, czasem okupiona wątpliwościami, zniechęceniem i poczuciem niezrozumienia, jednak z perspektywy kilku ostatnich lat wiem, że warto. Warto, bo z czasem nagle pojawiają się wokół ludzie, którzy zaczynają to dostrzegać, cenić. Dodają skrzydeł, dzięki którym później robi się minimalnie łatwiej.

Sprawczość:

Bardzo ważny aspekt, o którym pamiętam dzień i noc. To właśnie ona działa na mnie mobilizująco, bo wiem, jak to jest tkwić w bezradności. Byłam tam kilka lat i skończyło się to dla mnie źle. Dlatego każdy problem, jaki napotkam na swojej drodze, nawet jeśli mnie przygniecie, nie pozwalam, by robił to długo. Bez względu na koszty szukam rozwiązań, nie poddaję się i staram się iść do przodu. Nawet, jeśli droga będzie długa i okrężna, wiem, że i tak zaprowadzi mnie do celu, który jest mi pisany. Ostatecznie, może się on różnić od tego, jak sobie go wyobrażam, ale czy to źle? To po prostu cel pisany mi, w formie, która na daną chwilę jest dla mnie najlepsza. Sprawczość i wolna wola to dwa aspekty, które celebruję razem z wdzięcznością. Staram się pamiętać o nich, bo dla mnie są bezcenne. Nie wszyscy potrafią z tych przywilejów korzystać.

“Nie da się”:

Mam alergię. Te trzy słowa, w powyższej kombinacji sprawiają, że czerwienieję po cebulki włosów i z uszu leci mi para. “Nie da się” to jak wmawianie sobie i otoczeniu, że nie ma drogi – jest ściana. Pozostaje porzucić wszystko i skupić się na tym, że to koniec. W moim odczuciu myśląc i mówiąc te słowa sami sobie zamykamy drogę, komunikując wszechświatowi że to nasz wybór, tego chcemy i tego potrzebujemy. Dlaczego potem dziwimy się, że coś nam nie idzie, skoro sami prosimy siły wyższe, by nie ułatwiały nam działań? “Nie są się” to nieświadome zaklinanie rzeczywistości, usprawiedliwienie własnego strachu. Mało tego, mówiąc “nie da się” przenosimy tą klątwę na nasze dzieci, odbierając im poczucie sprawczości już na starcie. A wystarczy sobie przypomnieć słowa Einsteina:

Gdy wszyscy wiedzą, że coś jest niemożliwe, przychodzi ktoś, kto o tym nie wie i to robi.

I właśnie tak zaczyna się magia.

Dlatego też, mimo iż nie jest mi łatwo, piszę te słowa. Dla mnie są przypomnieniem, po co tu jestem i co mam do zrobienia oraz co zabrać na drogę. Dla Ciebie może będą wskazówką, która znajdzie miejsce w Twoim plecaku przetrwania. Nie ważą dużo, wielkie też nie są, ale moc jaką mogą zaszczepić może Cię zaskoczyć.

Dodaj komentarz