Czasem mam wrażenie, że doba jest za krótka, świat za wymagający, a ja ciągle próbuję dogonić i sprostać czemuś, co ostatecznie osiągają nieliczni. Czasem wystarczy lekkie potknięcie, bym straciła siły i pluła sobie w brodę przez kolejne dwa dni. Zdarza się, że zerkam do portfela i widząc jego dno przed końcem miesiąca, dopadają mnie czarne myśli.
Zdarza się również, że mimo iż cenię i kocham tych cudownych ludzi, którzy są w moim życiu, przygniata mnie ciężka, twarda i smutna samotność, której nie potrafię zwalczyć. Bywa, że zasypiam z lękiem o jutro, mimo iż wiem, że to strach jest największym ograniczeniem, jakiemu możemy się poddać. Zdarza się, że spoglądam w lustro i widzę zmęczone oczy, oklapłe włosy i opadnięte kąciki ust. Czasem jest też tak, że uśmiecham się do ludzi, a w głębi duszy nienawidzę siebie za ten uśmiech.
I jak w tym wszystkim celebrować wdzięczność? Jak dostrzec te “ukryte” plusy, gdy minusy piętrzą się w codzienności?
Myślę, że największym kluczem do rozwiązania tej zagadki jest akceptacja. Słowo – klucz, które może otworzyć nam drzwi do niesamowitej umiejętności dostrzegania tego, co jest warte naszej energii, a co nie wniesie nic, poza zniszczeniem wewnętrznego spokoju. Tolerancja naszych możliwości i ograniczeń, które tak jak wszystko na tym świecie są płynne i zmieniają się, zależnie od wielu czynników zewnętrznych i wewnętrznych. Czynników, na które czasem możemy nie mieć wpływu.
Do mojego życia akceptacja przychodziła stopniowo, wraz z kolejnym rozłożeniem maty do jogi. Z wyważonym głosem nauczycielki Oli, która mówiła o tym, że joga uczy przyznania sobie zgody na ograniczenia ciała. Akceptacji granic, które praktykując asany przesuwamy. Bo jedyną pewną rzeczą w życiu są… zmiany.
Pisząc te słowa i myśląc nad równie błyskotliwą puentą, co moje powyższe wywody, leżę w już w łóżku, w ciemnym pokoju. Po lewej stronie śpi Oski z pięcioma ukochanymi pluszakami. Po prawej Szymi, szczęśliwy, że po raz kolejny może spać na materacu na podłodze. Miarowe oddechy śpiących chłopaków przecinają nocną głuszę mieszkania. Dzieciaki nie zdają sobie sprawy, że razem z nami w tym pokoju leży masa dorosłych rozterek i problemów czekających na rozwiązania. Leżą nadzieje na lepsze jutro, plany na dalsze działania i wszystkie te zmęczone myśli. I równie zmęczone, ale wytrwałe wątpliwości. A jednak jakaś część mnie wie, że zawsze robię wszystko co w mojej mocy, by było tak jak powinno. Wymagam od siebie tyle, na ile wiem, że mnie stać. W jakiś dziwny sposób, naturalnie staram się skupiać coraz więcej na tym, co mam, i na tym co mogę, a nie na brakach i niemocy. To mnie buduje coraz częściej, choć uczyłam się tego latami, targana bolesną bezradnością.
Dlatego też, jako matka życzę wszystkim matkom świata, by dostrzegały szanse i możliwości, skupiały się na tym co dobre i szczęśliwe oraz nie bały się wziąć czasem przerwy od życia. I by Ich dzieci, widząc je spokojne i uśmiechnięte uczyły się, jak spokojnie przejść przez życie, rozróżniając to co dobre i warte uwagi, akceptując to, na co nie mają wpływu i dostrzegając to, co ukryte głębiej.