Bo z kogo, jak nie z matki?

To po wieczornym rytuale najbardziej widzę, jak moje dziecko dorasta. Od wanienki po mycie pod prysznicem. I ciągłe krzyki „Ja! Ja! Ja!” Przed kąpielą, Szym sam się rozbiera, przynajmniej dolne parte i wszystko wrzuca do kosza na pranie. Następnie bierze swój stopień i wchodzi sam do brodzika. Absolutnie żadnej pomocy! Bo inaczej całą procedura od nowa…

Ten wieczór wyglądał tak samo. No prawie, bo oboje zmęczeni nudnym dniem chcieliśmy już mieć to z głowy. Szym oczywiście wszystko sam: spodnie, majtasy, skarpetki… a raczej skarpetka… i trrrrach! Plecami w kant otwartych drzwi od brodzika. Nie zdążyłam nawet dokończyć „uważaj!” i już płacz, lament… porządne otarcie…
Tulę płaczącą ciapę, dmucham i całuje uszkodzone plecki… biadolę nad nieszczęściem pierworodnego… ale zerkam – jeszcze jedna skarpetka. To ją migusiem i nieostrzeżenie wśród lamentu Szymka i swojego biadolenia ściągam i do kosza wrzucam…
Szymula jednak płacze dalej, równocześnie podnosząc się z moich kolan…
Sięga po stopień – i płacze. Ja dalej biadole: „ojojojojojooj… no widzisz… bo te drzwi… coś tam coś… ojojojojoj….”
Urywam w pół biadolenia, gdy moje dziecko już w brodziku zaczyna zanosić się śmiechem! Śmieje się w głos ze mnie! Ba, zanosi się śmiechem! Tym ukochanym, prosto z małego serduszka, z małej piersi wypływającym.
No bo z kogo, jak nie z matki na dobranoc żarty sobie robić?

Od razu świat wygląda inaczej 😉

Ten post ma jeden komentarz

  1. szalonetiuLOVE

    Cudne te Nasze dzieciaczki i mimo takiego wieku sprytne 🙂 Czasem tez mam wrażenie że moja dwumiesięczna córcia robi sobie ze mnie żarty 😉

Dodaj komentarz