Witaj edukacjo!

Witaj wrześniu – jesienny miesiącu. Jak na pierwszy dzień jesteś obrzydliwie deszczowy i mokry. Nie rozpieszczasz – tak jak lato, którego nie było… a wiadomo, wrzesień pierwszym dniem przedszkola. A przedszkola w Sztumie… mają duuużo do nadrobienia. Tym bardziej, że są dwa. I ciągle brak miejsc.

Temat wraca jak bumerang przy okazji rekrutacji i przy okazji początku roku. Dzięki temu, że Gmina Sztum nie interesuje się zbytnio problemem przed jakim stają rodzice dzieci w wieku 3/4 lata, Szymon przeskoczył jedną grupę i stracił najlepszą wychowawczynię, która nie dość że jest najlepsza, to jeszcze dużo pracy włożyła w to, że Szym dziś z uśmiechem chodzi do przedszkola. 
Ponieważ gminne przedszkole jest przepełnione, dyrektorka prywatnego zrobiła zupełnie dwie nowe grupy maluchów. Ci, którzy mieli szczęście, zdążyli z podaniem i miejsce mają. Przed nimi problem adaptacji. Ci, którzy go nie mieli, w Puchatku na 99 % też im nie dopisało. Przepełnione miejsca w żłobkach, przedszkolach to problem małych miasteczek i dużych miast. A przecież wg. prawa od września 2017 przedszkola muszą znaleźć miejsca również dla trzylatków (do tej pory obowiązek przedszkolny był od 4 r.ż.). W sytuacji, gdy jest ciągły ich brak przepis brzmi śmiesznie. Tym bardziej, jeśli doda się jeszcze do tego masowo zatrzymywane w przedszkolach sześciolatki. Śmiech na sali. No i jeszcze przepis, który mówi o wskazaniu przez burmistrza miejsca w innym przedszkolu, jeśli w wybranym przez rodziców takiego zabrakło. W dużych miastach może to oznaczać godzinną jazdę do i z przedszkola. A w małych miastach, gdzie jest jedno publiczne przedszkole i jedno prywatne?
Bardzo często też, oprócz braku miejsc można spotkać się z bezmyślnością czy wręcz głupotą i chamstwem (o czym pisałam tu). A przecież dobrze wiemy, jak ciężko czasem odstawić dziecko do przedszkola, nawet jeśli ufa się osobie, pod której opieką maluch zostaje.  Dlaczego tak jest?
Sądzę, że w dużych miastach wynika to z przekonania że “szczęściarz” dostał się do przedszkola, to niech nie wybrzydza. Bitwy rozgrywające się o miejsca są tam ogromne. Alternatywą mogą być prywatne, ale z tego co wiem też nie ma szału z miejscami. Przedszkole czy żłobek stają się powoli dobrem luksusowym, do których dostęp będą mieli tylko wybrańcy: Ci których stać na prywatne, albo rodziny wielodzietne czy z niepełnosprawnością czy samotni rodzice. A reszta? Reszta poza nawiasem. 
W moim odczuciu, głośno okrzykiwana i wychwalana polityka prorodzinna obecnego rządu jest wielką kpiną. Rzucanie byle gdzie pieniędzy, gdy można by było je wykorzystać w sposób konstruktywny i racjonalny – likwidując chociażby ogólnopolski problem przedszkoli – to luksus na jaki budżet tego kraju nie stać. Ciągłe braki miejsc w przedszkolach i ogromna niestabilność sytemu edukacji (zmiany sześciolatki/siedmiolatki, gimnazja/podstawówki) to wielka zmora rodziców z którą trzeba się borykać od momentu wrzucenia malucha w edukacyjny worek. W całym tym bajzlu zapomina się o najmłodszych właśnie i ich potrzebach. A przecież to tylko mały zagubiony człowieczek, który musi odnaleźć się w tej dżungli i zrozumieć po co i dlaczego. Jak ma to zrobić, skoro czasem nawet rodzic nie ogarnia? 
źródło

Dodaj komentarz