Weekend z jogą

Niesamowite, jak bliskie prawdy jest powiedzenie “Cudze chwalicie, swego nie  znacie”.  I choć zdaję sobie sprawę, że to oklepany banał, stale zadziwia mnie jak czasem niedaleko trzeba się ruszyć by trafić w miejsce gdzie cisza nie jest wyjątkiem, a pocztówkowe widoki przynoszą zupełnie niewymuszony zachwyt nad tym co nas otacza.

Wyjazd organizowała nasza nauczycielka jogi metodą Iyenger’a Aleksandra Gross, a miejscem docelowym było Uzdrowisko Siebie Blisko w miejscowości Kamionek Wielki. Niesamowicie urokliwe miejsce z zapleczem SPA i ofertą selfcare.

Na pierwszy rzut oka widać, że budynek jest nowy, a zagospodarowanie terenu świeże i mające służyć wszystkim, którzy chcą uciec od zgiełku miasta i codzienności. Oprócz pokoi gościnnych i dużego poddasza z miejscami noclegowymi w Uzdrowisku dostępna jest przestrzenna sala z kominkiem (130m2 i 5 m wysoka), w której odbywają się spotkania różnych grup. Ostatecznie sala ta przez Olę z naszego teamu została nazwana salą tortur. Jednak wspominając ostatnie zająca w niedzielę, nazwa ta nie mija się z prawdą 😉

Sala tortur
Sala tortur, fot, A. J.

Warsztatowy wyjazd zaczynał się o 16 na miejscu. A w zasadzie od tej godziny można było rozpocząć wprowadzanie swoich klamotów do miejsca wegetacji. Moje Czarownice oczywiście już przy zapisach wybrały poddasze, więc nie dały mi zbyt dużego wyboru. Miejsce to mogło pomieścić 13 osób, my spałyśmy w osiem, a co jakiś czas odwiedzały nas koty. Jedne mniej inne bardziej towarzyskie, a wszystkie niesamowicie śliczne. Jeden z nich w sobotę szczególnie upodobał sobie legowisko Oli. Jestem niemal pewna, że zwyczajnie wyczuł okazję gdyż poza katowaniem się na macie, nasza Czarownica postanowiła zmrozić sobie pośladki w okolicznej sadzawce. Co prawda nie udowodnię Jej nic, gdyż po niezbyt dobrze przespanej nocy wolałam się zdrzemnąć niż fotografować. Mimo to udało mi się udokumentować najsłodsze stworzenie w całym ośrodku, które  z bliżej nieznanych nam powodów postanowiło zaanektować łóżko Wyjazdowej Zołzy.

Poddasze

 

Jedyny dowód z morsowania Oli: kot anektujący łózko.

Same zajęcia obejmowały cztery pogłębione praktyki jogi oraz pranajamę. Mimo, że praktykuję już półtora roku, bardziej lub mniej regularnie ten intensywny czas pokazał mi jak duże zrobiłam postępy a także jak wiele jeszcze przede mną. I chyba tak naprawdę pierwszy raz w życiu mogłam sprawdzić swoje możliwości i utwierdzić się przekonaniu, że to co robię daje mi to czego potrzebuję. Niesamowitą ciekawostką wyjazdu były liny, które widzicie na zdjęciu sali tortur. Dobrze zamocowane na belkach przy suficie służyły nam do wykonania Sirsasany, czyli stania na głowie. Asana ta, wykonywana nawet przy ścianie, wymaga dość silnych barków, przedramion i ramion. Mimo że nazywana jest staniem na głowie, 80 % ciężaru całego ciała przekłada się właśnie na te partie, a głowa w zasadzie tylko muska podłogę. Wykonanie jej na linach jest niezwykle wygodne i należy raczej do asan relaksacyjnych, gdyż ciężar ciała rozkłada się na lędźwie i nogi, które opierają się o liny dźwigając cały ciężar. W tym czasie głowa i ręce pozostają w swobodnym zwisie, a w kręgosłupie czuć przyjemne rozluźnienie. Niezwykle odstresowujące doświadczenie.

Niesamowitym okazał się również koncert mis tybetańskich. W zupełnie ciemnej sali, z dogasającym kominkiem, leżąc na matach mogliśmy zatopić się w oddziałujących na wyobraźnię wibrujących dźwiękach. Niektóre z nich były relaksujące, inne wzbudzały niepokój by już na samym końcu zaprowadzić w myślach spokój i spowić umysł snem. Jeśli będziecie mieli kiedyś okazję wziąć udział w takim wydarzeniu zachęcam Was do tego ogromnie. Gwarantuję, że wrażeń nie zapomnicie długo.

Niesprawiedliwym też było by nie wspomnieć o posiłkach. Bulion warzywny smakiem nie odbiegający od tradycyjnego rosołu, przepyszna zupa pieczarkowa czy kotlety z soczewicy. Pyszny pasztet wegański, wyborny twarożek z warzywami czy w końcu niesamowicie smaczny tofurnik czekoladowy, który śmiało można pomylić z tradycyjnym sernikiem. Był to mój pierwszy tak długi raz z kuchnią wegetariańską i mam nadzieję, że nie ostatni.

Na koniec pozostaje mi chyba tylko pokazać wam w jak malowniczym otoczeniu się znajdowaliśmy i jak wspaniała pogoda nam dopisywała. Będąc na miejscu w zasadzie tylko dwa dni, mam wrażenie że nie wykorzystaliśmy nawet w połowie jego możliwości. Nie mniej nie zmienia to faktu, że atmosfera Uzdrowiska, towarzystwo sympatycznych ludzi oraz obecność moich wyjątkowych Czarownic to mieszanka która sprawia, że weekend nie mógł być inny niż … fantastyczny.

Dziękuję dziewczyny 💖

Zdjęcie autorstwa A.J.

 

Poranek na poddaszu w Uzdrowisku

 

Niedzielny spacer przed ostatnią praktyką na warsztatach.

 

Pokraczne jogowanie, czyli rozgrzewka. Fot. A. J.

 

Fot. A. J.

 

Dowód na to, że A. J. też tam była 😉

 

Zachęcam Was do odwiedzenia strony Uzdrowisko Siebie Blisko. Miejsce te żyje intensywnie a oferta jest bardzo bogata w eventy.

Dodaj komentarz