… i po świętach. Trochę w tym roku wydłużone – można było zaszaleć… Niby świętowanie, a ciągle w jakimś takim biegu. Niby czas na spotkania rodzinne, a człowiek jakiś taki znużony… i choć święta pozwalają trochę zapomnieć o szarej rzeczywistości, to zawsze mam wrażenie, że ona wraca z podwójną mocą po świętach… bezczelnie, rzuca się na barki jak stary przyjaciel… do którego chyba jakoś nigdy nie przywyknę…
Dlaczego piszę o tej szarej rzeczywistości, kiedy wszyscy jeszcze w poświątecznej euforii? Bo mnie trochę dopadła, bezczelna jędza, wczoraj wieczorem. W głowie mam już zbliżający się wielkimi krokami wyjazd męża i przygotowania z tym związane, jak i powrót do rutynowego życia z półtora rocznym dzieckiem …
Dość.
Nie będę smęcić.
Wróćmy do świąt. Choć przeleciały bez szału, w głowie zostały miłe wspomnienia. Pierwsze: sporo czasu spędzonego z siostrą – a ten czas jest bezcenny bo do siostry już jest trochę dalej niż dwa lata temu… a dwa, spadł śnieg, i pierwszy prawdziwie zimowy spacer za nami. Choć jeszcze nie ma tyle śniegu, by na sanki się wybrać (tak, tak… Szym zgarnął sanki od takiego jednego świętego…) to spacer był udany. Niemal zimowo bajkowy…
A przy okazji spaceru… macie jakieś patenty jak zachęcić dziecko do noszenia rękawiczek? Nasz Szym jest niereformowalny… i nie mam pojęcia jak go przekonać że w rękawiczkach cieplej… 😉