Stanik od Panache

Każdego ranka dane nam jest otworzyć oczy. Każda chwila naszego życia, to kolejne wschody słońca, wzloty, upadki, radości i problemy. Trwamy, kreując swoją rzeczywistość, mijając się na ulicach i żyjąc swoimi problemami. Swoim podwórkiem, swoimi realiami. Podczas gdy tuż obok zatrzymano 406 żyć, z czego 27 to dzieci. Podczas gdy 44 miliony ludzi trawi strach, bezradność, strata i trauma. Uciekają, gonieni niepewnością teraźniejszości, bojący się myśleć o przyszłości. Bo jaka to przyszłość, gdy musisz uciekać z domu?

Ten poranek tylko nieznacznie różnił się od innych naszych poranków. Od dwóch dni w So Chic i w fundacji Wsparcie na Starcie trwają prace w ramach projektu Brafitterki dla Ukrainek.

Projekt jest odpowiedzią Panache Lingerie na apel prezes fundacji Izabeli Sakutovej. Do Malborka dotarło 5503 kompletów bielizny Panache w ramach pomocy humanitarnej, którą trzeba posegregować i podzielić. Następnie salony brafittingowe, które się zgłosiły obdarują nimi potrzebujące uchodźczynie. Sprawa wydaje się prosta, gdyby nie… 11 006 sztuk bielizny którą trzeba posortować, spakować i wysłać.  Dwa dni przerzucania kartonów, wymiany dyżurów w magazynie, który bezpłatnie udostępniła nam Grupa Demuth (dziękujemy!) by w końcu w przyszłym tygodniu móc wysłać pierwsze przesyłki (dziękujemy GLS!). Wydawało by się, że to żadna praca, daleka od kopania przysłowiowych rowów… ale jednak męcząca. I to podwójnie, bo z jednej  strony skupiasz się na rozmiarach segregowanej bielizny, pracujesz fizycznie a z drugiej wiesz, że za chwilę wezwie cię telefon do biura, albo inna pilna sprawa, bo przecież firma musi funkcjonować, a towar musi iść do klientów, marketing musi się kręcić.

Więc, ten poranek tylko nieznacznie różnił się od innych naszych poranków w biurze. Telefony, najpilniejsze maile i praca w sąsiednim pomieszczeniu, zaadoptowanym na magazyn. Co jakiś czas wymiana, by inna osoba odpowiedziała na ważne wiadomości.

Jeden dzwonek służbowego telefonu komórkowego. Taki sam dźwięk jak zawsze, jeden pośród kilkudziesięciu jakie zadzwonią dziś w So Chic. “Dzień dobry,  So Chic. Paulina Gołębiewska. W czym mogę pomóc?” Recytuję automatycznie, zastanawiając się jak jedną ręką przycisnąć CTRL odległe od prawego kciuka… Myślami przy ekranie komputera, uchem przy telefonie gdzie po rosyjsku Pani mnie pyta, czy znam ukraiński lub rosyjski. Nie zastanawiam się długo, proszę by chwilę poczekała i kroki swoje kieruję do A.

A. jakiś czas temu przyznała, że zna rosyjski. Przekazuję jej słuchawkę, mówiąc że rozmówczyni chce rozmawiać w języku znanym mej biurkowej koleżance.

Zamykam się w kokonie własnych myśli. Pochłania mnie czynność, którą robię. Rozmawiam jeszcze z Izą przez telefon o jednej z pilnych spraw, a skupienie odcina mnie od tego co dzieje się w koło. W końcu, po dłuższej chwili wracam do otoczenia, obracam się w prawo na krześle. Z moich ust, jeszcze zanim zerknę na A. padają słowa:

– I co chcia… – urywam nie kończąc. Dopiero gdy widzę, mój mózg rejestruje A. zgiętą w pół. Z ramionami wspartymi na biurku, a w nich schowana głowa.

Płacz.

Do moich uszu dobiega płacz, a A. nie próbuje nawet z tym walczyć. Pytam cicho czy wszystko w porządku, a każde słowo wydaje mi się tak bardzo nie właściwe w tej chwili. Zimny dreszcz mrozi mój kręgosłup, przechodząc raz po raz.

Bez przerwy.

Mam wrażenie, jakby coś chciało wyjść ze mnie, przez skórę, jednak waha się nieustannie sprawiając że raz jest, raz znika gęsia skórka. Każde próby złapania oddechu przez A., między ciężkimi łzami rozpaczy, są jak szpilka wbita w mój kręgosłup. Na nowo wywołująca zimno wewnątrz mnie.

Siedzę tak zmrożona, gdy A. się zrywa i ucieka do łazienki. Tam znowu wyrywa się szloch. Chciałabym płakać jak A., ale nie umiem. Nie wiem nawet, jak to się stało że znalazłam się w tym miejscu. Jedyne na co mnie stać, to szklane oczy i dłoń na przedramieniu A. Chciałabym móc coś powiedzieć, ale sama moja obecność w łazience wydaje mi się nie właściwa. Jakie mam prawo mówić, że będzie dobrze, gdy kilka minut temu do firmy zadzwoniła Ukrainka, która dopiero co przyjechała z Charkowa i płacząc dziękowała rozmówczyni za to, co robimy? Czy mam prawo, mówić “nie płacz A.”, w chwili gdy mnie tylko stać na to, by patrzeć w ścianę?  Czy mam prawo powstrzymywać tak szczere łzy bólu i cierpienia, wylane nad narodem ukraińskim? Nad człowiekiem? Wystraszonym, wylęknionym dziękującym za dobre serce, za zryw empatii? Ciepłą, kobiecą rękę wyciągniętą w stronę wylęknionej ukraińskiej kobiety, szukającej schronienia w sąsiednim kraju?

– Jednak wojna jest bliżej, niż myślą co niektórzy – rzuca cierpko A. i opuszcza pomieszczenie.

Stoję jeszcze chwilę, patrząc dalej w jeden punkt. Wiem, że muszę się ruszyć. Wiem, że będzie to ciężkie. I wiem, że to zrobię.

Życie toczy się dalej. Dalej kreujemy swoją rzeczywistość, bo jeszcze na to mamy wpływ. Gdzieś tam, w Poznaniu jest Pani z Charkowa, która wstrząsnęła dwoma kobietami więcej. Która bardzo chciała wyrazić swoją wdzięczność i okazane serce. Która z traumą wojny będzie żyła już zawsze.

Nawet, gdybyśmy bardzo chciały, nie uleczy Jej stanik od Panache.

Choć naprawdę, bardzo byśmy chciały.

*****

Mam nadzieję A., że nie pogniewasz się, że opisałam tą sytuację. Że pozwoliłam sobie upublicznić chwilę Twojej słabości. Obie wiemy, że to tylko ułamek dramatycznego bagażu jaki wiozą ze sobą wojenni uchodźcy, złamani i wystraszeni. Obie też wiemy, że wojna nie jest daleko, bo każdy jeden uciekinier przywozi ją do nas ze sobą. Trzeba o tym mówić, by ludzkie serca były otwarte dłużej, niż tylko kilka miesięcy. 

Źródło: pixabay.com

Dodaj komentarz