Rodzice vs rodzinka

Zaraz po urodzeniu się Szymka, razem z mężem, wymyśliliśmy termin psychobabci. Miał on oznaczać tyle, co babcię zafiksowaną na punkcie wnuka. Początkowo w żartach, nazywaliśmy tak moją mamę. Jednak Szymon rośnie, rozwija się a pojęcie to zaczyna żyć własnym życiem. I okazuje się za wąskie w swoim żartobliwym znaczeniu na określenie gamy zachowań, które służą tylko temu by utrudnić życie rodzicom lub rozpuścić dziecko. A w zasadzie robić te dwie rzeczy na raz.

Pierwsze objawy psychobabci (dziadka, cioci, wujka…) można już zauważyć w pierwszym miesiącu życia dziecka. Mogą być mniej groźne, w postaci napadów słownych skierowanych do wnusia:
“babciuni, babciuni! oj ti ti ti! Oj Szymecku, zimniunie rączusieński… ti ti ti ti, babciuni, babciuni”

i tak bez końca. Oczywiście nie brakuje przy tym seplenienia i robienia łagodnych przytyk do rodziców typu:

“oj, oj, oj… maś zimniunie rączunie, mamusia cię wyziebiunia… ojojojoj… niedobra mamuniunia… a kto zrobil taką kupunie… ojojojojojojjj…”

Ostrzejszy napad psychobabci jest bezpośrednim atakiem na rodziców, dotyczących kąpania, trzymania, wyziębiania, ubierania, przewijania, karmienia… generalnie wszystkiego. Rodzice są krytykowani, przez wszechwiedzącą babcie, która przecież odchowała dwójkę, trójkę, czwórkę, piątkę czy siódemkę dzieci i ona wie najlepiej.
Ostrzejszy napad psychobabci mnie ominął. Wersję łagodną psychozy olałam, i dopiero teraz wiem że był to poważny błąd. Babcia ewoluowała na wyższy level, a wszystkie swoje przewinienia usprawiedliwia tekstem “no bo on chce”. I tak Szymon ma rozpiepszany jedzeniowy rozkład dnia, dostaje masę ciastek i biszkoptów… bo przecież chce. W myśl zasady babcia ma rozpieszczać.

Żeby tak do końca nie było źle, istnieje też odmiana pozytywna psychocioci. Podobno taką jestem, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Po prostu uważam że Robulek jest przesłodkim cioci robaczkiem, z bystrym spojrzeniem, mocnym głosem i charakterkiem po mamusi 🙂 Nieba bym przychyliła takiemu szkrabowi 🙂

Ostatnio też, zauważyłam pojawienie się nowych osobników w naszym otoczeniu: ciocia/dziadek dobra rada. Wersja kobieca ogranicza się do zasypania cię niechcianymi radami, mentalnym przetrzepaniem apteczki (np. jak masz to to daj, albo to i tamto, ale tamtego nie dawaj. Ja to brałam to i to MUSISZ dać/użyć/kupić). I nawet jak już przez piętnaście minut będziesz przytakiwał (dla świętego spokoju) to za chwile oddzwoni i dorzuci jeszcze coś, co jej się przypomni. Wersja męska, wyrzuca z siebie bezwzględne żądania podania czegoś, lub nie i dodania na koniec kąśliwej uwagi “dorosła jesteś, studia skończyłaś, wiesz co robisz”. 
Po roku bycia mamą, obracania się w środowisku babć, cioć, dziadków, wujków… widzę pewne rodzaje zrachowań, w środowisku rodziny które mogą być zmorą lub pomocą dla rodzica rocznego brzdąca. Świadomość kształtowania się takich osobników, daje rodzicom możliwość reakcji w odpowiednim momencie… przynajmniej jeszcze się łudzę, że istnieje możliwość poskromienia niechcianych zrachowań w rodzinie. Bo co zrobić, by – mówiąc brutalnie – usadzić babcie/ciocie/wujka/dziadka na miejscu?
Cóż, przede wszystkim – nie popełniać mojego błędu – niechciane zachowania dusić w zarodku.

Ten post ma jeden komentarz

  1. JolkaS

    hahaha, uczę się na Was:-) choć jak zauważyłaś w niedzielę"tiutiutenie" to cecha charakterystyczna większości dziadków i wkurza niemiłosiernie 🙂 a takiej psychocioci zazdroszczę mojemu Robulkowi 🙂

Dodaj komentarz