Jedna taka szpilka

Znasz to uczucie drogi czytelniku, kiedy w końcu siadasz po jakiś dwóch – trzech tygodniach intensywnej roboty, i stwierdzasz: co dalej?! Robota się skończyła, nic już nie zależy od Ciebie, żadne wyrzuty (że leniuchujesz, a trzeba tyyyle zrobić!) Cię nie dręczą… i nie wiesz co powinieneś robić ze sobą. Sama ta myśl wzbudza w Tobie niepokój. Jak to tak? Żadnego celu? Żadnego bata nad głową? Dzielenia czasu między dziecko a pracę, pracę a dziecko?!

No żadnego! Cholera jasna!

Nagle nic nie zależy ode mnie, swoje zrobiłam. Dokumenty wypełniłam, zawiozłam, złożyłam. Co ma być to będzie. A jak na razie multum czasu dla dziecka, dla obowiązków domowych. Dla rutyny rodzinnej. Tylko właśnie nie wiem, czy mi się to podoba.

To znaczy, nie że nie.

Jednak kiedy rozleniwiona matka musi walczyć ze swoim rozleniwieniem by wziąć się do poważnej roboty, walczy przez tydzień i ostatecznie wygrywa. W zapale i ferworze walki, lata z laptopem z kąta w kąt, przeciera w zniecierpliwieniu czterema literami tapicerkę krzesła, walczy o wystukanie skłębionych myśli w Wordzie… łamie paznokcie na klawiaturze, a potem to co z nich zostaje obgryza z nerwów… pozwala by kosz na pranie zniknął pod stertą brudów, mężowi mało gotuje… obłęd ma w oczach, włos rozwiany… biega między laptopem a dzieckiem.

Śniadanko – laptop, spacerek – obiadek – laptop, przewijka – laptop, deserek – laptop, zabawki – laptop, kąpiel – laptop…

Całe te akrobacje i żonglerka czasem prowadzi do finalnego: Zrobione!… Co dalej?!

Stopniowo adrenalina opada. W rutynę matka wpada znowu… Laptop już nie dymi, mózgownica zwolniła obroty. Czasu więcej… A mimo to pozostaje jeszcze takie napięcie. Taka jedna szpilka w lewym pośladku. Gdy usiądziesz – wierci i męczy. Trochę niezidentyfikowana, nie pozwala siedzieć spokojnie i korzystać z ciszy. Cieszyć się ze spokoju.

Jest jak tykanie zegara z wahadłem w domu spowitym mrokiem. W domu, w którym jesteś gościem na jedną noc. I nie zatrzymasz zegara, i nie prześpisz nocy. Bo tyka. Bo wkurza, bo psychicznie uwiera. Szpilki też nie wyciągniesz, bo fizycznie jej nie ma. A jednak jest w głowie, choć uwiera jakby była miejscu wcześniej wskazanym.

No. To mniej – więcej w takim stanie byłam przez jakieś ostatnie dwa tygodnie, a szpila siedzi od poniedziałku. Na szczęście dziecię moje nie odczuło ubytku w kontaktach z mamą. A w weekend ładujemy baterie w Trójmieście u przyjaciół. Liczę, że będzie lepiej.

Tymczasem… biszkoptujemy i byle do soboty 😉

DSC_0470

Ten post ma 10 komentarzy

  1. Paula

    no i kawka była 😉 o blogach nikt nie mówił, ale kawka była 😉

  2. Anonimowy

    a co z blogerską kawą? robimy, nie robimy?

  3. Jagoda

    Życzę by weekend był weekendem z prawdziwego zdarzenia, by bateryjki się naładowały i byś wróciła z nową energią:)

  4. Wiolka4444

    Wyciągnij tą szpilkę i odpocznij. Może się tak da ? 🙂

  5. Paula

    Dzięki 😉 Mam nadzieje że zniknie 😉

  6. Paula

    Jola, więc nie rób w ogóle, odpoczywaj i zbieraj siły. Wiosna przyjdzie wraz z Robertem, i nowe siły będą i zobaczysz jak fajnie 😉

  7. Unknown

    Trzymam kciuki, by szpilka szybko zniknęła 🙂

  8. JolkaS

    hahaha ale Mordka upaćkana 🙂 cudownie 🙂 hmmmm, trochę znam to uczucie, jednak z innej strony… dopóki byłam w pracy stoicki spokój mnie nie opuszczał, może czasem wyrzut sumienia dopadał, że siły mi brak na ugotowanie zupy czy choćby decoupagowanie, ale jak by nie było zawsze te siły gdzieś były. A teraz jest inaczej… ciągły wyrzut, że w domu człowiek siedzi i czeka na "godzinę W" a w sumie "P", po stoickim spokoju nawet cień nie został, im mniej robię tym mniej siły mam… a tu wiosna idzie i czasem by się chciało … ale tak bardzo się nie chce!!! i ten niepokój…

Dodaj komentarz