Gdy lustro straszy

W końcu!

Po ciągłym narzekaniu i zbieraniu się w sobie, na wpół samotna matka, z jednym dzieckiem i jednym psem oraz jednym mężem za granicą, znalazła w sobie dość siły i zaparcia by wsiąść się za siebie i zrzucić parę kilo. I jak na razie, moi drodzy, jakoś specjalnie matka się nie katuje. Bo po co? Przecież wszystkie lubimy jak jest miło i przyjemnie… 😉

Nie będę ukrywać, post nie będzie porywający, nie odkryję przed Wami żadnej tajemnicy, nie zaskoczę Was dietą cud. O nie, nie … post powstał po to by trochę się pochwalić, trochę zmotywować.
Od dłuższego czasu (chyba od momentu gdy urodziłam – a więc od roku) przerażało mnie lustro. Oczywiście nie od dziś wiadomo, że większość kobiet bardzo krytycznie podchodzi do swojego wyglądu. Moim największym krytykiem jestem ja sama, choć niestety w parze z tym krytycyzmem idzie też błogie lenistwo i wygodnictwo. Więc, lustro mnie straszyło, ale motywacja była zerowa. Owszem, któregoś razu wzrosła minimalnie, do tego stopnia by jeździć na rowerze. Stacjonarnym, bo jako słomiana wdowa z trzynastomiesięcznym dzieckiem nie miałam zbytnio możliwości na rowerowe wypady (a szkoda). A więc rower. Co drugi dzień po dwadzieścia kilometrów. Jednak motywacja z tygodnia na tydzień słabła, bo jakoś nie widziałam efektów. Muszę też się przyznać, że należę do grupy ludzi raczej asportowych. Owszem, zdarzało mi się podejmować różne próby, ale trwały jeden – dwa dni i sytuacja wracała do normy. Lustro straszyło, ja się krzywiłam, tłuszczyk był na swoim miejscu. Już wtedy dotarły do mnie informacje o treningu z Mel B. Najpierw od męża, potem od koleżanki Ani K. 🙂 W międzyczasie znalazłam w sobie dość siły by wykorzystać czas letni na lekkie przekąski warzywno owocowe, oraz na zminimalizowanie słodyczy w moim menu. Te ostatnie kocham i  uwielbiam, a w szczególności wszystko co czekoladowe… (ups! się rozmarzyłam! 🙂 ) Zaraz po wyjeździe męża,  pozwoliłam się rzucić na łopatki Mel B. Co drugi dzień na tych łopatkach leżę i zawzięcie poświęcam pół godziny mojego monotonnego wieczoru, zginając się, pompując, machając, sapiąc i pocąc…
I tak już trzeci tydzień, z nie małym efektem. Zanim zaprzyjaźniłam się ze swoją trenerką, miałam na liczniku –1 kg, a po trzech tygodniach owego półgodzinnego treningu mam już – 2,5 kg ! 🙂 Efekt nie tylko widzę na wadze, ale też w lustrze i w swoim samopoczuciu. Nie da się ukryć, że na początku się zmuszałam do ćwiczeń, ale już po tygodniu stały się one nieodłącznym elementem moich wieczorów i w zasadzie mogę śmiało powiedzieć, że bez nich nie wyobrażam sobie wieczornego relaksu.
Podsumowując: zrzucanie kilogramów dzięki diecie ŻM i PCŻ (ŻM – żryj mniej, PCŻ – patrz co żresz) oraz regularnym spalaniu tłuszczyku z Mel B. Ot, mój obecny patent na dobre i mniej tłuste samopoczucie.

Ten post ma 5 komentarzy

  1. Unknown

    Pozazdrościć takiej motywacji! Po twoim poście postanowiłam już nie jeść jak głupia – przecież ciąża jest właśnie powodem do zdrowego trybu życia! A tobie życzę wytrwałości i trzymam kciuki – pochwal się potem wynikami! 🙂

  2. Gosia

    Brawo! Trzymam kciuki za powodzenie! Ja też się zebrałam i jem mniej i uważniej 🙂

  3. Unknown

    Rowerek stacjonarny cieszył się moim zapałem 3 dni, później było nam, a raczej mnie nie po drodze. Mel B próbowałam raz i również zapał znikł. Muszę się przyłożyć, wziąć w garść i zrobić coś z sobą. Takie posty motywują!

Dodaj komentarz