Do tego tematu zbierałam się długo. Nawet zaczynając to zdanie, zastanawiam się czy powinnam go w ogóle rozpoczynać. Nie da się jednak ukryć, że mimo jego złożoności, czuję potrzebę dołożenia swojej cegiełki. A wzrosła ona znacząco, gdy głośno o swoim problemie zaczęła mówić moja znajoma, Klaudyna…
Depresję większość z nas zna z telewizji. Nie oszukujmy się, dla wielu Polaków ma ona twarz znanych celebrytów, którzy odważyli się o swoich problemach opowiedzieć głośno. Nie mieści się nam w głowie, jak można mieć czas na to, by “mieć deprechę”… Mnie nigdy temat nie interesował zbytnio, jak też nigdy nie przyszło mi do głowy że ten problem spotka mnie.
A jednak.
Suche, kliniczne definicje depresji poznałam z praktycznej strony. Wiem, co znaczy że “u osób doświadczających klinicznej postaci depresji choroba utrudnia czy wręcz dezorganizuje normlane funkcjonowanie rodzinne, zawodowe, towarzyskie”.
Wiem też, jak duże niezrozumienie problemu jest w społeczeństwie, w którym każdemu wydaje się że ma ciężej od innych, lub standardem jest dawanie “dobrych rad”. Ba, nawet w środowisku medycznym zdarza się brak akceptacji dla tematu. Długo jeszcze będę pamiętać swoją wizytę na okulistyce w Elblągu, gdzie zapytana o leki które przyjmuje, podałam antydepresanty. W odpowiedzi usłyszałam: “Po co to sobie robisz?” i dostałam wykład co powinnam zrobić zamiast brać tabletki. Poczucie wstydu, jakie wtedy towarzyszyło mi przez cały tygodniowy pobyt na oddziale było ogromne i potęgowało moje przygnębienie. Bo przecież totalny nieudacznik sięga po tabletki, zamiast walczyć z przeciwnościami…
Sądzę, że mylne przekonania o depresji odczarować mogą tylko psychiatrzy oraz ich pacjenci. Depresja czy stany depresyjne są bardzo niebezpiecznymi schorzeniami, których na pierwszy rzut oka nie widać. Przykładem niech będzie moja rozmowa z Endżi, gdy nasza przyjaźń dopiero kiełkowała. Na moje przyznanie się do problemu, zareagowała szokiem, bo nie potrafiła wyobrazić sobie, “że tak uśmiechnięta i radosna osoba może chorować na depresję”. Nie dowiesz się, czy ktoś choruje na depresję, obserwując go kilka godzin dziennie, np. w pracy. To zazwyczaj silne osoby, mistrzowie skrywania smutku, bólu i bezradności, którzy szybko zapętlają się w tych negatywnych emocjach. I mimo swojej siły nie są wstanie samemu się z nich wydostać.
Oczywiście, tak jak napisałam na początku – nie każdy smutek jest depresją, ale każdemu należy się szacunek. Czasem wystarczy zwyczajna milcząca obecność czy uśmiech. Zwykłe “martwię się o ciebie” wyrażone bezpośrednio a nie za pomocą rad typu “to wszystko jest w twojej głowie”.
No dobrze, ale na co wtedy zwrócić uwagę? Jeśli okres przygnębienia trwa minimum dwa tygodnie to jest możliwe, że cierpisz na depresję. Najważniejszymi objawami są utrzymujący się depresyjny nastrój oraz utrata zainteresowań czy zmuszanie się nawet do prozaicznych codziennych czynności. Co wtedy zrobić? Niezwłocznie udać się do psychiatry i szczerze opowiedzieć wszystko. Znaczenie ma nawet brak apetytu, bezsenność lub nadmierna senność.
Nie bójmy się też mówić o tym co nam dolega. Uczmy się reagować, gdy ktoś umniejsza naszym problemom zdrowotnym i nie dajmy sobie wmówić, że inni mają gorzej.
Odczarujmy razem depresję. Zaraz po tym, jak ją pokonamy.
Źródło: pixabay.com |
Źródło: Aktywnie przeciwko depresji |
Źródło: Instytut Psychoterapii i Seksuologii w Polsce |