Wybierając szkołę jazdy, nie bardzo wiedziałam czym się kierować. Bo skąd to ma wiedzieć osoba zupełnie zielona, którą życie zmusza, by zrobić prawo jazdy? Zazwyczaj, każdy laik pierwsze co sprawdzi to cenę i termin rozpoczęcia kursu. No dobrze, ale co może mieć (a czego nie) w cenie?
Źródło |
Kiedy jechałam dziś do Elbląga z Panią M. by odbyć kolejne fascynujące godziny jazdy po tym mieście, zupełnie nie wiadomo skąd zaczęła się rozmowa na temat wyboru ośrodka szkoleniowego. Dopiero po tej rozmowie do końca uświadomiłam sobie, że mogłam trafić do kogoś, kto by mnie skutecznie zniechęcił do nauki.
Bo jak się okazuje, nie w każdym ośrodku szkolenia kierowców w cenie kursu są materiały do nauki. Jak się też okazało, nie każdy ośrodek jest nastawiony na „wysoką zdawalność” tylko na „wysoki przemiał”… zdarza się też, że po odbyciu takiego szkolenia kursant jest zostawiany sam – sobie z dokumentacją i dalszymi krokami.
Ośrodek Szkolenia Motorowego Pana Żurawskiego w Sztumie jest nastawiony na wysoką liczbę pozytywnie zdanych egzaminów. W cenie są materiały do nauki, życzliwość, profesjonalizm i pełne zaangażowanie w naukę kursanta. Co więcej, na egzamin z kursantem jeżdżą instruktorzy którzy też pilnują by był dobrze przygotowany. Oczywiście, to z kim będzie się uczył student zależy od niego, ma możliwość poznać instruktorów i zdecydować z kim jeździ mu się najlepiej. Nastawienie ośrodka szkoleniowego na kursanta, a nie na zarobek, jest bardzo istotne i wiele ułatwia. Jednak ze wspomnianej wyżej rozmowy z Panią M. nasuwa się jeszcze jeden niezbyt wesoły wniosek. Wielu chętnych do szkolenia, zapisuje się z przeświadczeniem że mnie nauczą. Najbardziej błędne i utrudniające naukę nastawienie. Zapisując się na kurs, trzeba nastawić się na ciężką i intensywną pracę, bo można mieć najbardziej wypasionego instruktora a nie wyciągnąć z tego nic dla siebie.
Po wyjeżdżonych siedemnastu godzinach (cała masa, wiem), wiem już jak to jest ważne. Tym bardziej że zbyt dobrze pamiętam swoją pierwszą godzinę praktycznej nauki. Szczere mówiąc, wolałabym ją zapomnieć… na szczęście z każdą kolejną szło ciut lepiej… aż w końcu wyjeździłam te prawie dwadzieścia i dziś po raz pierwszy realnie zarysowała się przed moimi oczami wizja egzaminu…
Ale, wracając do meritum sprawy. Dzięki OSM Żurawski coś, co jawiło mi się przykrą koniecznością i drogą przez męki, nagle może nie stało się mega łatwe, ale nie przeraża i nie zniechęca. Lokalny fenomen tego miejsca nie jest wcale przereklamowany ani przesadzony. I choć sama byłam sceptycznie nastawiona do tej szkoły jazdy, dziś mogę śmiało stwierdzić, że jestem dowodem na to że nawet największemu motoryzacyjnemu boi dudkowi coś do głowy można włożyć. Coś pokazać i czegoś nauczyć.
Trzeba tylko wiedzieć, po co i za co się płaci… i dobrze zastanowić się, którą szkołę wybrać. Cena ma tu najmniejsze znaczenie…