60, 70, 80…

Już gdzieś wcześniej wspominałam, że przestałam czytać. Nie wiem, czy to moje hormonalne “widzi mi się”, ale czytam wszystko “do połowy” i zostawiam. Za to nagminnie kupuje czasopisma dla mam i czytam od deski do deski… no dobra, może nie od dechy do dechy ale pochłaniam większość z wielkim zainteresowaniem. Dziś kupiłam M jak Mama wydanie specjalne i znalazłam w nim ciekawy artykuł o tym jak to rodziły nasze matki i babki. Szkoda, że tak ciekawy temat został trochę “ogólnie” potraktowany, jednak i tak to co przeczytałam przyprawiło mnie o dreszcze.
W latach 50 – 60 wieku dwudziestego nie rodzono w szpitalach a w tzw. izbach porodowych, na wsi tylko i wyłącznie w domu z pomocą “babki” czyli akuszerki. Nie istniało coś takiego jak opieka okołoporodowa. Kobieta zachodziła w ciążę i po prostu w niej chodziła do rozwiązania.  Wiedza na temat porodu – jeśli była – pochodziła od matki, babki czy koleżanki. Jednak i to zdarzało się rzadko, gdyż temat porodu był tematem tabu. Podobno zdarzało się, że podawano rodzącej środek znieczulający w postaci wódki(!). Izby porodowe dysponowały trochę bardziej sterylnymi warunkami oraz pracowały tam wykwalifikowane położne. Po porodzie kobiety mogły tam odpoczywać jeszcze 7 dni, rodząc w domu, wracały do swoich obowiązków już dnia następnego. Jeśli poród przebiegał z komplikacjami – rodząca była przewożona do szpitala. Cesarskie cięcia były rzadkością. W latach 60 stanowiły 6% porodów. W czasach PRL priorytetem było zmniejszenie śmiertelności wśród rodzących i noworodków.  Dopiero na przełomie lat 70 i 80 wprowadzono karty ciąży, ustalono terminy badań i liczby wizyt u lekarza. Badania USG upowszechniły się dopiero w latach 90. Porody w czasach Polski Ludowej były często traumatyczne. Kobiety, po przekroczeniu sal szpitalnych stawały się bezosobowymi maszynkami do rodzenia. Musiały bezwarunkowo słuchać, często niemiłego, personelu. Obowiązkowe golenie okolic intymnych, lewatywa, zakaz wstawania z łóżka w trakcie porodu, wieloosobowe sale porodowe, zakaz jedzenia i picia, całkowity zakaz odwiedzin – wszystko to było standardem na Polskich porodówkach. Położne, lekarze a nawet salowe często odnosili się do rodzących w sposób wulgarny, strofując je za zbyt głośne krzyki, czy chcąc wymusić określone zachowania. Po porodzie noworodki przenoszone były do osobnych sal, na które nie miały wstępu nawet matki. Dzieci były przynoszone do mam na trzydziestominutowe karmienie co trzy godziny. Po tym czasie dzieciaczki były zabierane, bez względu na to czy się najadły czy nie. Później były dokarmiane sztucznym mlekiem. Dlatego też trudniej było karmić piersią i często zdarzało się że laktacja szybko zanikała. Całkowita izolacja położnic przez 7 dni pobytu w szpitalu argumentowana była obawą przed infekcjami, co wydaje się abstrakcyjne, biorąc pod uwagę opłakany stan porodówek i samych oddziałów ginekologicznych (grzyb, karaluchy, brud). Cesarskie cięcia wykonywano w całkowitej narkozie, a pobyt po operacji wydłużał się do 10 dni. W takim wypadku matka dopiero po dwóch dniach od operacji mogła zobaczyć swoje dziecko.
Właśnie w takich warunkach PRLu przyszłam na świat ja. Straszne. Traumatyczne. Okropne.  Jakże się cieszę, że będę mogła mieć Szymka przy sobie, i męża na każde zawołanie. Cieszę się, że maksymalnie po dobie zostanę zmuszona do wstania z łóżka, że moje dziecko trafi do mnie za każdym razem kiedy będę tego chciała, a mojego męża nikt nie wygoni z oddziału. Czyta się wiele negatywnych opinii o porodówkach dzisiejszych. Chyba tak naprawdę, nie do końca mamy na co narzekać. Choć rozumiem, że wraz z postępem wzrastają nasze oczekiwania…bo skoro jest dobrze, to może być lepiej?

Ten post ma 9 komentarzy

  1. Unknown

    Nieciekawe czasy, ale z drugiej strony mamy wiedziały mniej, nie biegały non stop do lekarza i nie zamartwiały sie na zapas. Chociaz ja wolę wiedzieć:)
    Szkoda, że jeszcze wiele szpitali w Polsce potrzebuje wielkich zmian. Moja własna opinia już niedługo:)

  2. Paula

    Niech żyje postęp cywilizacyjny! 😉

  3. Paula

    To prawda, a w miarę jedzenia apetyt rośnie…

  4. Paula

    Ja postawiłam na nasz – Sztumski. I w piątek przeczytałam że w Malborskim praktykuje się kangurowanie u tatusiów gdy mamy są jeszcze na sali operacyjnej. W specjalnym pokoju, na gołą pierś tata dostaje malucha i spędza z nim czas, dopóki mama nie będzie mogła. Coś fantastycznego, co nas ominie 🙁 Trochę się wkurzyłam… ale już raczej nie zmienię szpitala…

  5. Unknown

    To prawda, ze teraz mamy niesamowita wygode, ale tak jak mowia, czlowiek do wygody szybko sie przyzwyczaja, stad te narzekania.

  6. Unknown

    Nie wyobrażam sobie rodzić w tamtych czasach :/

  7. Sierpniowa Mama

    Myślę, że na polskich porodówkach dałoby się wprowadzić jeszcze kilka udogodnień, ale koniec końców tragicznie nie jest, w zależności od szpitala.. Ja stawiam na Wojewódzki w Elblągu i zobaczymy, jak na tym wyjdę.

Dodaj komentarz