Tortowe wyzwanie – ciąg dalszy, zdecydowanie dla dorosłych

Tym razem pokuszę się o post samochwalny. Tudzież samo wielbiący. W zeszłym roku za namową Jolanty S. popełniłam pierwszy oficjalny tort. Z wyglądu był średni, jak na mój gust dupy nie urywał. Tyle dobrego, że smakował całkiem dobrze. Kolejne tortowe wyzwanie nastało z końcem kwietnia. W końcu chrzciny pełzaka, to chrzciny pełzaka. 

Długo myślałam jak ugryźć temat tortu. Wielkim dylematem była dekoracja wypieku – mistrzem tej części nigdy nie byłam a zależało mi żeby tort wyglądał choćby przyzwoicie skoro oszałamiający raczej nie będzie. 
W mojej krótkiej karierze zdobień cukierniczych był taki wytwór jak ogolony jeż, ale przyznam szczerze, że wystawiać go na chrzciny raczej nie wypadało. Pozwolę sobie napomknąć, że ogolony jeż był wersją ratunkową wcześniejszej improwizacji dekoracyjnej. Czyli, moi drodzy, jest dekoracyjna czarna dupa.
Poratowała mnie grupa cukiernicza na niezastąpionym i niewyczerpanym źródle informacji jakim jest facebook. Dziewczyny trzaskały tam bezy. Ktoś gdzieś również polecił mimochodem zestawienie smakowe mango – biała czekolada. 
No jak w mordę strzelił – tort na chrzciny sam się składa. 
Pozostało mi jeszcze zgłębić tajniki białych bez. Ilekroć robiłam bezy, zawsze były beżowe, nie koniecznie śnieżno białe. Ponad to, moja wrodzona kreatywność oraz umiłowanie utrudniania sobie rzeczy prostych, kazały mi zamówić niebieski barwnik w proszku. 
Tak, krem nie mógł być tylko biały. Musiało być trochę po niebieskiemu. Niestety, do pudełeczka z magicznym (legalnym!) proszkiem nie dodano ostrzeżenia: “uwaga barwi jak cholera, nie schodzi łatwo z wszelkich części ciała i innych elementów kuchennych”.  Oczywiście, rozumiem że fachowiec nie potrzebuje tego rodzaju ostrzeżeń, ale przecież nawet spec od kremów i dekoracji tortowych był kiedyś laikiem. Takim jak ja, gdy otworzyłam po raz pierwszy szczelnie zamknięte pudełeczko, i kilka pyłków wypadło na kuchenny blat i ubrudziło mi palec. 
Palec, który odruchowo powędrował do ust… 
Ust, które pięć minut później śmiały się nie pohamowanie, gdy na mój widok Arek wykrzyknął dławiąc się śmiechem: 
– Wyglądasz, jakbyś robiła smerfowi loda! 
Ogolony jeż. Smakował o wiele lepiej, niż wyglądał 😉 
Tort z okazji chrztu. Moja pierwsza dekoracyjna nie – klapa. 

Dodaj komentarz