Może samo gotowanie, gdy ma się dzieci w domu nie jest wyzwaniem. Ot, gotujesz obiad, wszyscy siadają do stołu i słychać chóralne smacznego. Następnie, wymieniając kulturalne uwagi oraz doświadczenia tygodnia konsumujecie wspólny, rodzinny posiłek, ciesząc się swoim towarzystwem. Po zjedzonym posiłku, gospodyni zbiera pochwały: “mamo, ależ to było pyszne!” lub “dziękujemy mamo, że poświęciłaś swój czas by nas nakarmić”, po czym każdy rozchodzi się do swoich zajęć.
Cudowna wizja, nie? Wspaniała, idylliczna… i równie nierealna. Zupełnie przekoloryzowana, totalnie oderwana od realiów życia z trzy- i ośmiolatkiem. Co więcej, zupełnie nie możliwa do zrealizowania, jeśli chcesz zjeść coś innego niż:
- naleśniki
- makaron z pesto
- pizzę
- pomidorówkę
- mięsko
- rosół
No nie da się. Nie da się zjeść spokojnie, bez podejrzliwych spojrzeń i dociekliwych pytań: “a co dziś jemy?”, “a to białe to co?”, “a to żółte to co?”, “a z czym ten makaron? ” czy “z czego ten sos?”
Pech chciał, że zamarzyłam o zapiekance makaronowej z warzywami. Cały poranek w kuchni spędziłam, szykując warzywa, makaron, beszamel… doprawiając i dobierając składniki, by wspiąć się na wyżyny niedzielnej sztuki kulinarnej. Nawet do głowy mi nie przyszło, że stanę w ogniu krzyżowym niewygodnych pytań, co z resztą wydarzyło się jeszcze przed chwyceniem za widelce.
– To zielone to co to? – atakuje Szymon, a zaraz za nim trzyletnie echo:
– To zilone to cio to?
– Cukiereczek – wypalam bez zastanowienia.
– A to czerwone? Ten czerwony sos, to z czego? – drąży starszy.
– Czekoladka – odbijam piłeczkę, ale nie zrażam potomstwa, które kontynuuje wywiad.
– No mama! To zielone to co to?!
– Trucizna! – wypalam lekko sfrustrowana i czekam na reakcję.
– O jaaa…. – rozbawiony Szymek komentuje, grzebiąc w talerzu.
– O jaaaa… – słychać małe echo, zupełnie nie rozbawione, ale powtarzające bo czuje że tak wypada.
– Ekhm…- odzywa się Arek – Ja…
– Ty?! – wpadam mu w słowo bezlitośnie – Ty już różnicy nie widzisz!