Sobota, godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści. Po intensywnym popołudniu krążę po chacie i czuję jak z minuty na minutę baterie mi siadają. Próbuję się zebrać do łazienki, by w porę do łóżka trafić a nie zemdleć w połowie drogi. Wiecie, takie krążenie typu: “coś bym jeszczeee… a może jednak nieeee…. ”
No więc krążę.
A to w kuchni stygnącym chlebem się sztachnę głęboko, by kolejną walkę stoczyć i uchronić go przed pożarciem na ciepło. A to koło starego przysiądę i na Starcie Tytanów poudaję że patrzę. A to wstanę i w połowie drogi do łazienki zawrócę, by znowu poudawać…
– Mamo! – słyszę nagle, jak Szym spanikowany woła, więc lecę jak na matkę przystało
– Co jest? – pytam
– Zabiłem kwiatka! – słyszę spod kołdry przejęty głos i nie wiem co dalej. Zakopać denata i udawać że wszystko w porządku? Lament podnieść, policję wzywać? Dziecko siedzieć mi pójdzie i będzie, że kryminał wychowałam. A może przytaknąć, stwierdzić “no trudno, przykro mi – dobranoc”? Cholera, jakiego kwiatka? Jak w domu jeden tylko a i tak ledwie się trzyma? Bo z matki to dopiero kwiatobójca wyrósł! A może Szym właśnie zrozumiał, że w genach tendencję do mordowania wszystkiego co z chlorofilem odziedziczył?
W ułamku sekundy staram się wyjść z sytuacji obronną ręką, bez szkód na psychice syna i własnej. W jednej chwili potok galopujących myśli przerywa Szymon, spokojnym, przytomny głosem:
– A nie. Pić mi daj.
No cóż. Chyba nie chcę wiedzieć, co się śniło dziecku 😉
![]() |
źródło: pixabay.com |
W punkt! 🙂 🙂
Jak to mówią, mniej wiesz lepiej śpisz 😂