Ciasteo i Julia

Wieczór. Siadam do laptopa. Stanowisko w kuchni przygotowane. Po lewej telefon, po prawej kubek herbatki. Mąż krząta się, śniadanie do pracy przygotowuje, bo bladym świtem zerwać się musi. Coś bym napisała – tak sobie myślę… gdy nagle słyszę…

Mąż coś mruczy. No jak nic, pod nos sobie sapie i mruczy niezadowolony! Napinam plecy jak strunę, lekki przechył w prawo… muszę dosłyszeć, więc nawet w klawiaturę przestaję stukać.
– Ciasta nie mam! No nie mam ciasta! – następnie mój prawostronny radar rejestruje dramatyczne westchnięcie.  
Siedzę chwilę, udaję że nie słyszę. Jednak westchnięcia coraz głośniejsze, że nawet klikanie klawiatury zagłuszą. Intuicja mówi mi jednak że to nie koniec dramatu. Że dramaturg czeka, aż wtargnę na deski teatru umożliwiając kontynuację, i być może koniec niczym z Ciasteo i Julia. 
Obracam się w końcu w stronę męża i patrzę…
– Bułeczki drożdżowe masz – mówię spokojnie
– Już nawet nie powiem jak dawno temu leniwca mi obiecałaś… – wzdycha małżonek uśmiechając się półgębkiem, zadowolony że dałam się wmanewrować w sztukę 
– Przepraszam bardzo – mówię już lekko zirytowana – pytałam parę dni temu czy piec leniwca, powiedziałeś że po świętach chcesz, jak do pracy wrócisz…
– No i od kiedy ty mnie tak słuchasz! 
źródło: pixabay.com

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz