Od piętnastu minut siedzę i zastanawiam się jak zacząć pisać. Bo czuję potrzebę napisania. Ale nie wiem jak ubrać w słowa pustkę którą czuję. Jak zdefiniować tragedię, jakiej jestem świadkiem pośrednim od niedzieli, a dziś byłam bezpośrednim. Jakich słów użyć, by nie brzmiało to płytko, banalnie czy nijako.
Bo ból przyjaciela jest moim bólem.
Przez okres liceum, niemal dzień w dzień żyłam z Olą. Więc siłą rzeczy, zawsze byłam obok Jej rodziny. Od niedzieli płaczę z Olą i Jej rodziną. Bo kiedy rodzice chowają dziecko, żona – męża a bracia brata, zmarłego śmiercią nagłą i tragiczną, pozostają tylko łzy.
Ból.
Żal.
Pustka.
W sercu matki zostaje dziura.
Serce ojca zamiera i już nigdy nie bije tym samym rytmem.
Część serca żony spoczywa w ziemi, obok męża.
Serce braci przeszywa ból. I zostaje.
Morze łez, armia uścisków, tysiące wyszeptanych modlitw. Miliony wykrzyczanych w myślach próśb i błagań. Nic nie ugasi cierpienia.
Nic.
Płakałam dziś z przyjacielem. Trzymałam Olę w ramionach, i jedyne czego pragnęłam to odjąć Jej bólu. Podzielić go na pół.
Byłam świadkiem rozdzierającej rozpaczy. Czarnej i otępiającej.
Klęczałam w kościele, trzymając Olę mocno za rękę. I w duszy modliłam się.
Odejmij Im bólu. Wszystkim.
Daj ukojenie i spokojny sen.
Siłę, by przeżyć następny dzień.
Odejmij Im bólu.
Dziekujemy.
Smutne to bardzo. Szczerze jej współczuję. Biedna Przyjaciółka. Sama się poryczałam… Jestem z Wami w Waszym bólu…