Tortowy debiut

W zeszłym tygodniu moje dziecię – jeszcze jedynak – kończyło pięć lat. Pierwsza informacja o tym fakcie znalazła się na  partyzanckim facebook‘u. Przygotowanie do tego wydarzenia było nie małe, ponieważ postanowiłam ambitnie podejść do sprawy i upiec tort. Przez równy tydzień roztrząsałam internety i nadwyrężałam cierpliwość mamy. Bo jak się okazuje: upiec biszkopt to nie lada sztuka. 

Nie była bym sobą, gdybym pierwszej próby tortowej nie zrobiła wcześniej. Biszkopty nigdy nie były moją mocną stroną, a ubijanie białek zawsze było wyzwaniem. Natomiast sama myśl o kremie mroziła mnie w trzy sekundy. W moim rodzinnym domu kiedyś królowały ciężkie kremy na maśle, a moja mama dość często robi właśnie krem karpatkowy z masłem. 
Niestety, po rozmowie z ciocią Jolą nie miałam wyjścia – ambicja mi nie pozwoliła kupić tortu w cukierni (dzięki Jola). 
Teoretycznie byłam przygotowana perfekcyjnie, choć internet zarzucał mnie różnymi informacjami. A to o średnicy blachy, a to o ilości jajek lub nie dodawaniu proszku do pieczenia (bo podobno prawdziwy biszkopt takowego nie zawiera). Oglądając w sieci zdjęcia domowych tortów balansowałam na granicy zwątpienia. Nie miałam co liczyć na wizualny majstersztyk, ale na smaku zależało mi jak nigdy. 
Niejadalny tort na urodzinach mojego dziecka to była by katastrofa. Podobnie jak tort bez dinozaurów. No tort bez dinozaura reksa i triceratopsa to była by w ogóle porażka. 
Rozczarować swoje dziecko w piąte urodziny? No way ! 
I w tym momencie należą się podziękowania dla ludzkiej kreatywności, postępu technologicznego i rozwoju cywilizacji – dzięki Ci Boże, za opłatki na tort z różnymi nadrukami!
Zamówienie dinozaurów na tort trwało kilka minut. Pozostało jeszcze … upiec tort. I tu niespodziewanie na pomoc pośpieszyła mi dawna koleżanka jeszcze ze szkoły podstawowej. Dzięki jej wskazówkom i dobremu słowu biszkopt wyszedł idealnie, krem był cudnie pyszny a praca w kuchni była przyjemnością. No i co najważniejsze – pięciolatek był zadowolony a goście nie musieli kłamać 😉

A więc z czego był mój tort?

Biszkopt, dzięki Agnieszce i kilku radom jednej z insta mam, wyszedł puszysty i mięciutki, wyrósł jak ta lala i smakował nieziemsko. Postawiłam również na krem na bazie śmietanki i mascaropone z dodatkiem batoników milky way. Przepis na krem okazał się straszniejszy niż jego wykonanie, a obłędny smak sprawił, że jeszcze przed przekładaniem i dekoracją nie mogłam się opędzić przed zachłannymi paluchami chłopaków. Całości dopełniała frużelina z truskawek i z rabarbaru. I chyba, gdybym coś miała zmienić w moim debiucie tortowym, to zrezygnowałabym z tego rabarbaru a postawiła na większą ilość truskawek. Ostatecznie jednak tort był pyszny i przede wszystkim nie mdły, a biszkopt wspaniale wilgotny wilgotny i miękki.

A biszkopty … ostatnimi czasy trzaskam jak szalona.

matka w kuchni

pychotka

Ten post ma 8 komentarzy

  1. Paula G.

    też lubię torty – do tej pory skupiałam się na jedzeniu 😉

  2. Paula G.

    Kiedyś też nie miałam cierpliwości. Jednak uwielbiam domowe ciasta, a jak sama nie upiekę to nie zjem… odwagi też nie miałam, ale motywacja Jolki ostro działała 😉

  3. Maja

    Pysznie wygląda 🙂 Torty to moje ulubione ciasta, pewnie dlatego że jem je tylko w wyjątkowe okazje.

  4. Mam Szkraba

    Wygląda smakowicie ☺ I jak profesjonalnie ozdobiony 👌 Ja niestety nie mam cierpliwości do pieczenia. Od czasu do czasu coś tam szybkiego przygotuję ale za tort chyba nie miałabym odwagi się zabrać. Podziwiam 😉

  5. Asia

    Podziwiam, bo moje cukiernicze zapędy nie nadają się w ogóle do publikacji a czasami i do jedzenia 😂

  6. Paula G.

    moje początki też nie były łatwe 😉 ale nie poddałam się, i Tobie życzę tego samego 😉 pozdrawiam serdecznie

Dodaj komentarz