To na pewno ja!

Wstaje rano i myślę: co zrobić z tym poniedziałkiem? Poniedziałek po wyjeździe męża jest zawsze niezbyt miły, a ten w którym wiem że męża nie będzie dłużej niż dwa tygodnie… jest naprawdę paskudny.

Wstaję jednak z łóżka, bo śniadanie, bo pranie, bo coś tam. Wstaję, patrzę… chleba końcówka. Wspominam czas, jak to było gdy wyprawa po chleb była strategicznym planem angażująca co najmniej jeszcze jedną osobę. No i jako że zima przed nami, rowerem nie pojadę po zakupy… więc zostawały auto – nogi.
Jednak myśl, że cała wyprawa dziś może potrwać nie dłużej niż pół godziny podziałała mobilizująco. Nawet Szym dzięki obecności Kudłatej Ciotki, ubrał się w tempie ekspresowym. Dzięki temu jest już świeży chlebek i bułeczki w domu, zakupy na obiad zrobione a świadomość, że nie jestem już tak przywiązana do miejsca osładza gorycz rozstania z mężem. I choć łatwo nie jest, to jednak myśl o tym że mogę wsiąść i pojechać przynosi ulgę.
Co prawda uczę się jeździć cały czas, jednak jeżdżę. Jeśli spotkacie na drodze do Sztumu korek i jeśli nie będzie to traktor, kombajn ani koniec świata…
tak.
To będę ja! 

Dodaj komentarz