Spowiedź matki po okładce

Codziennie rano staję przed lustrem. Przez ostatnich 29 lat, spoglądały na mnie te same oczy. Oglądały to samo ciało, tą samą twarz. Widziały wszystko co dzieje się zewnętrznie i wewnętrznie ze mną… widziały metamorfozę, o której nie wiele osób wie. A dziś?
Dziś matka się spowiada…

Często zaglądam do Zielonej Cytryny. Z różnych powodów, ale jednym z nich jest otwartość z jakim Agnieszka mówi o swoim poprzednim wcieleniu. Które ja też kiedyś miałam, a nie potrafię o nim mówić z taką otwartością. Właściwie, to w ogóle nie lubię o tym myśleć, a co dopiero mówić czy pisać. I choć moja przypadłość to trochę inny kaliber, w wieku młodzieńczym była równie uciążliwa co wyżej wspomnianej blogerki.
Bo kiedy w wieku szkolnym jest się brzydkim i zamkniętym w sobie to nie ma się lekkiego życia. Kiedy się dojrzeje do zmian, tak na prawdę nigdy nie osiąga się wymarzonego efektu. Zawsze znajdzie się coś, z czego się nie jest zadowolonym, co jeszcze mogłoby się zmienić. Wystarczy, że przy kimś poczujemy się gorzej, mniej ładne, mniej zgrabne, mniej fajne… i chowamy głowę w piasek.

20150108_191046

Oklepane zwroty, że wygląd nie jest ważny, że nie ocenia się po okładce… są tylko oklepanymi zwrotami. I choć stara prawda głosi, że wszystko siedzi w głowie, to to co siedzi w głowie najciężej zmienić. Można schudnąć 10 kilo, zdjąć okulary i ułożyć fryzurę, zmienić garderobę. Ale pewność siebie nie przychodzi sama. Zawsze znajdzie się schodek wyżej, na który chce się wejść. Poprzeczka której nigdy nie osiągniesz, ale brniesz do góry niczym mityczny Syzyf.
Tak jak napisała Agnieszka:
“Leczenie się z kompleksów nabytych w latach, kiedy człowiek najmocniej szuka akceptacji, to proces żmudny, długotrwały i przyjemny jak leczenie kanałowe. Wbite do głowy przekonanie o własnej szpetocie nie znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, czary mary i bęc, amba fatima, było i ni ma”

Od siebie dodam tylko, że nie bardzo wierzę w możliwość wyleczenia.
Włożenie innej skórki? Proszę bardzo.
Fryzura, makijaż, ubranko, obcasiki? Oczywiście, nie ma problemu.
Tylko czasem z lustra patrzy na mnie ta druga ja.
Przypomina, że to co widzą wszyscy wkoło to tylko ładne opakowanie.

Ten post ma 10 komentarzy

  1. JolkaS

    no nieeeee, nie wierzę Paula !!!! co do nieakceptowalności siebie możemy pogadać… kochana wieczna otyłość i jąkanie robią z człowieka jakiegoś stwora co to się ludzi boi,no bo od podstawówki (jak jeszcze doszły okulary denka od wina!) słyszałam to czy tamto… i coooo??? co Ty chcesz poprawiac??? NIE MA LUDZI IDEALNYCH!!! a już najbardziej nieidealni są Ci z okładek, co to ludzie tuszują im nie co nieco, ale praktycznie wszystko. To pokolenie naszych dziadków i rodziców mniej świadomie lub bardziej, wpoiło nam do głowy że trzeba być posłusznym, skromnym i potulnie przyjmować baty na plecy. Poprawiać to możesz świat na około Ciebie żeby się lepiej poczuć, oczywiście troszeczkę, bo i tak bardziej się nie da, ale na tyle ile możesz, bo to Świat ma się dopasować do Ciebie a nie Ty do świata… oczywiście są wyjatki np. urzędnicze. Mój świat poprawił mój mąż, z rewelacyjnym skutkiem (tak nieskromnie uważam), i nie kazał mi chodzić do logopedy czy wyciskac ostatnie soki na siłowni 🙂 zwyczajnie jest przy mnie, wspiera, prawi komplementy i oczywiście sprzecza. Ale obie wiemy, że mi to na dobre wychodzi. A psychicznie do poprawki to jest właśnie takie myślenie, że "okładaka taka a ksiażka taka" jaka??? no jaka?? zaje…ista na swój jedyny i niepowtarzalny sposób!!!! Nie możemy myśleć inaczej bo my też wychowamy takie "książki z takimi okładkami" a tego raczej na pewno nie chcemy !!!! Czizes, ale mi po nalewce idzie myśl…

  2. Paula

    O, widzisz… i tu już z mojej strony jest pewna nieśmiałość… 😉

  3. klaudyna

    chociaż poczekaj, poproszę Tomka, żeby ją przybił za mnie…;)

  4. Paula

    Nie, no musisz przyznać że już trochę śmielsza 😉

  5. Paula

    Właśnie chodzi o to szukanie akceptacji… dla mnie zawsze jest coś do poprawki. Choć może nie tak istotnej już teraz – odkąd jest Szym. Ale zawsze to poprawka…

  6. Unknown

    Chyba tak jest, że prawdziwa siła pochodzi z wnętrza. Tak jak piszesz, ubrania, fryzura, makijaż to opakowanie. Jeżeli nie znajdziemy akceptacji dla siebie, nie polubimy siebie, nie uwierzymy, że jesteśmy ok – opakowanie niewiele tu pomoże. Mnie moje dzieci pozwoliły pozbyć się kompleksów, nieśmiałości, poczuć się lepiej ze sobą – i opakowanie zeszło na drugi plan, nie jest mi tak bardzo potrzebne :). Pozdrawiam ciepło 🙂

  7. Paula

    Cóż, ja ze swojego opakowania ciągle jestem nie zadowolona. Ale muszę przyznać Ci rację: dziecko daje nową siłę układowi odpornościowemu 😉 bo już nie walczysz tylko o siebie…
    A co do nieśmiałości… piąteczka Klaudyno 🙂 Spytaj mojego męża… miał by na co narzekać… 😉

  8. klaudyna

    Hm. Co tu napisać.
    Moje opakowanie nigdy mi się nie podobało. Przez to jestem chorobliwie nieśmiała. Nawet telefonu od obcego numeru często nie mam ochoty odbierać. Jednak pewne zmiany zachodzą we mnie pod wpływem dziecka. Nie wiem czy traktuję go jak swego rodzaju tarczę, czy to raczej mi pancerzyk zrobił się twardszy, że nie tylko o siebie muszę zawalczyć ale i o niego.

Dodaj komentarz