„Przykro mi” – dwa słowa, które słyszałam wielokrotnie w momentach, kiedy najmniej ich potrzebowałam. Czy kiedykolwiek zastanawialiśmy się, co właściwie kryje się za tym wyrażeniem? Czy to rzeczywiście wyraz wsparcia, czy raczej sposób na wycofanie się z trudnej rozmowy, wygodne zasłonięcie się frazą, która pozornie zamyka temat, ale w rzeczywistości otwiera drzwi do jeszcze większego poczucia samotności?
Gdy ktoś mówi „przykro mi”, brzmi to, jakby przerzucał swoją odpowiedzialność na innych. Osoba wypowiadająca te słowa staje się obserwatorem, nie uczestnikiem. Staje się kimś, kto biernie przygląda się z boku, unikając konfrontacji z trudnymi emocjami, które przecież domagają się zrozumienia i prawdziwego wsparcia. „Przykro mi” – to wyrażenie, które oddziela, stawia barierę między rozmówcami, zamiast budować most.
Kiedy słyszałam te słowa po zapadnięciu orzeczenia rozwodu, który sam w sobie był emocjonalną burzą, poczułam gniew. To nie moja sprawa, że jest Ci przykro – myślałam. Jakie to ma znaczenie w kontekście tego, co właśnie przeżywam? Czy Twoje „przykro mi” ma mi pomóc? Czy to magiczna formuła, która rozwiąże moje problemy i zmniejszy rozczarowanie?
Sytuacja jest jasna – rozwód, koniec związku, koniec nadziei na zrozumienie, szacunek, bezpieczeństwo, którego przez 15 lat nie doświadczyłam. „Przykro mi” nie oddaje tego, z czym zostałam. Dlaczego przerzucasz swoje emocje na mnie, nie próbując nawet zrozumieć mojego stanu?
W takich momentach człowiek nie potrzebuje wyświechtanych fraz, ale prawdziwego, autentycznego wsparcia. Nie oczekuję, że ktoś rozwiąże moje problemy za mnie, ale czy nie jest lepiej powiedzieć „Rozumiem, to musi być dla Ciebie trudne” lub „Jestem tu, jeśli chcesz porozmawiać”? To są słowa, które pokazują empatię, zainteresowanie i gotowość, by być częścią tej trudnej chwili. To jest wartość.
„Przykro mi” – co to w ogóle znaczy? Wydaje się neutralne, bezpieczne. Ale co w rzeczywistości za tym stoi? To nie jest wsparcie, a raczej sygnał, że osoba wypowiadająca te słowa chce się oddalić od problemu, uniknąć emocjonalnego zaangażowania. Często są one jedynie społecznym nawykiem, automatyczną reakcją, którą wypowiadamy bez głębszego zastanowienia. Lepiej już nic nie mówić.
Dla mnie coraz częściej, dwa słowa są tylko pustą formalnością. Ludzie używają ich, gdy nie wiedzą, co powiedzieć, a nie chcą się angażować. Kiedyś, być może, traktowałam je jako coś więcej – jako próbę wyrażenia empatii. Teraz widzę, że są one jedynie pustymi obietnicami, które nie przynoszą nic.
Co zamiast tego? Prawdziwa obecność, empatia, zainteresowanie. Czasami wystarczy tylko być. Czasami wystarczy powiedzieć: „Jestem tu. Chcesz pogadać?” Albo po prostu milczeć i wysłuchać. Tego właśnie brakuje w „przykro mi”. Brakuje prawdziwej troski, chęci zrozumienia i bycia z kimś w trudnym momencie.
Nie chcę słyszeć tych słów. Wolę szczere milczenie niż powierzchowność ukrytą pod maską współczucia. Wolę obecność kogoś, kto potrafi po prostu być, niż kogoś, kto rzuci na odczepnego „przykro mi” i odejdzie. Wolny, z przeświadczeniem, że swój obowiązek spełnił.
„Przykro mi” – kolejny dowód na to, że podjęłam dobrą decyzję.
