Zrobiłam to. Poszłam do laboratorium i oddałam morze krwi na badania – w tym na glukozę na czczo i z obciążeniem. Myślałam że umrę. Jak czymś tak paskudnym można karmić ciężarną? Do tej pory mam smak tego płynu w gardle. Nie pomogła woda, kanapka … teraz sprawdzę miętę. Jeśli to nie podziała – idę się zasypać w zaspach śniegu jakie pokryły moje osiedle. Trudno – nie będzie ani sprzątania, ani prania, ani obiadu. Nic na to nie poradzę.
… a potem wstanę i w poniedziałek odbiorę wyniki. I zadzwonię do szkoły rodzenia w końcu. I w ogóle mam tyle na poniedziałek do zrobienia, że wizja kobiety w ciąży “leżącej i pachnącej” jest mi zupełnie dalece nie znana. A im bardziej rośnie mi brzucho, tym częściej zaczynam myśleć o momencie kiedy zaczną się skurcze, wodowanie, parcie i cały ten cyrk. I kolejne wątpliwości. Muszę do czegoś się przyznać – jestem “ślepą kurą”. Ślepą krótkowzroczną kurą ; ) Jeszcze długo, zanim w mojej głowie pojawił się zalążek myśli ciążowej, byłam przekonana że skończę poród cesarskim cieciem. Moja pani doktor od razu wysłała mnie na konsultację okulistyczną. Byłam wielce zadowolona, kiedy okazało się, że to lekarz za mnie podejmie decyzję czy dziecko przyjdzie na świat z pomocą moją i matki natury czy z pomocą skalpela. Jakże się rozczarowałam… Okazuje się, że dziś już duża wada wzroku (krótko- czy dalekowidz – nie ważne) nie jest wskazaniem do cesarki. Wskazaniem są zwyrodnienia na siatkówce. Szczęście w nieszczęściu – moja siatkówka po przejściu szeregu obserwacji i badań jest w stanie idealnym. Usłyszałam że przeciwwskazań nie ma. I że w sumie to decyzja należy do mnie. Do tej pory pamiętam ten moment, bo zdębiałam i zgłupiałam. Już na tą chwilę bez szkieł kontaktowych nie widzę nic… a nikt mi gwarancji nie da że siatkówka się nie rozwarstwi. Może być ze szczerego złota, piękna i z jedwabiu… a jak jej się zachce rozwarstwić? – pytam się doktora – to co wtedy? Długie, kosztowne i czasochłonne leczenie – mi odpowiada. Dziesięć minut siedziałam i myślałam, nie mając pomocy ze strony lekarza. W końcu stwierdziłam, że urodzić – urodzę, ale co zrobię, jak nie będę w stanie zobaczyć swojego dziecka? I mimo, że mam “papierek” zalecający cesarskie cięcie, mam mnóstwo wątpliwości. Z jednej strony chciałabym naturalnie, choćby dlatego że krócej potem w szpitalu i w ogóle podobno lepiej. A z drugiej strony martwię się o oczy i panicznie boję… Ciężko mi żyć w takim zawieszeniu, nie wiedząc czy urodzę naturalnie czy cesarka. Nie wiem na co się przygotować, czego się bać… Już tyle się nasłuchałam i naczytałam “za” i “przeciw”…
Jakbym była w Twojej sytuacji, to bym wybrała cesarkę! Nie ryzykowałabym wzroku na pewno.