Nie wiem dlaczego, ale czuję dziwną ulgę że święta się skończyły. Choinka ubrana, pod nią wybebeszone i rozrzucone prezenty. W lodówce reszta klasycznej sałatki świątecznej, i kawałek pysznego domowego pasztetu. Na szafce szczelnie zawinięty kawał piernika – postoi. Piernik stać może … nic mu nie będzie.
Pierwszy dzień po świętach to u mnie dzień refleksji. Niektórzy twierdzą, że to międzynarodowy dzień modlitw o szybszą przemianę materii. Może tak być, choć przyznam szczerze że świąteczne obżarstwo przestało mnie dotyczyć kilka lat temu. Dokładnie wtedy, kiedy to stwierdzenie “święta spędzam w domu” nabrało nowego znaczenia.
No bo jak być ociężałym i przejedzonym gdy w wigilijny wieczór “leci się do teściów”, a wiecznie sfrustrowany przedszkolak załatwia ci takie emocje, że w przeciągu pięciu minut spalasz dietetycznego karpia i kotleciki ze śledzia pieczołowicie przygotowane spracowanymi dłońmi teścia?
Jak być ociężałym i przejedzonym, gdy w pierwszy dzień świąt jedziesz do Malborka, a mały laktator za każdym razem gdy go ubierasz i rozbierasz drze się tak, że zaczynasz działać jak wystraszony królik i chowasz się przed MOPSem w kapuście?
Dziś okazuje się, że święta “w domu” to tak na prawdę baza noclegowa z bufetem poza miejscem zameldowania. Gimnastyka połączona z elementami jogi i medytacji nad rybą, tudzież makowcem lub serniczkiem.
Dlatego też, między jednym a drugim kęsem, stojąc jedną nogą w domu a drugą w aucie, na rękach trzymając Osiego a na plecach czując oddech Nowego Roku, życzę Wam wesołego po świętach.
Świątecznych życzeń mieliście pełno, i pewnie wiele ich odbiegało od faktów i rzeczywistości…