Pochwalony

W zeszłym roku, jakoś właśnie na wiosnę przyszło mi zapłacić  prawie siedem złotych za słoiczek przetartego dżemu z czerwonej porzeczki. Słoiczek – o ile dobrze pamiętam – 200 ml, krotki skład i ani jednej grudki. Szymon się zakochał i jadł prawie codziennie. Ale, kurrrrrrrrrrrka wodna: 7 zł za 200 ml dżemu? Do tej pory włos na głowie mi się jeży, bo patrząc tak racjonalnie (nie to, że dziecku żałuję, ale tak racjonalnie) to mamy zdzierstwo w biały dzień. Czyż nie? 

No więc matka do sprawy ambitnie podeszła, bulić siedem ziko na tydzień nie zamierza. (tak, tak zasmakował że na tydzień starczało 200 ml). Będąc w połowie ciąży, razem z mamą nazrywała porzeczki u cioci w ogródku, przytachała do domu i konfiturę zrobiła. I nie ma lipy, moi drodzy: na małym siteczku metalowym przecierała, by gładko było i ani jedna gródka książęcego podniebienia nie drażniła. Do dziś pamiętam swoją frustrację na bałagan przy tym powstały. Ból w krzyżu i spuchnięte kostki. 
Ale dżemik był. 
Jak ta lala: gładki, spod szpachli domowej. Matczynej.
No i po roku doczekałam się. Poniedziałek rano. Dziecię gotowe, zwarte, spakowane – na wycieczkę jedzie z Panią Ksawerą i resztą przedszkolnej ekipy. Jednak przed wyjściem zawsze jedna, symboliczna i wspólna mała kanapka.
– Rzeczywiście, dobry ten dżem z porzeczki, co Szym ? 
– Yhymm… – między jednym a drugim kęsem słyszę – a kto go robił? Kupiłaś?
– Nie, no ja zrobiłam.
– Aaa.. to pochwalam mama! 
źródło: pixabay.com

Ten post ma jeden komentarz

  1. Asia

    Po takich słowach od razu zapomina się ile było przy tym bałaganu i trudu 😉

Dodaj komentarz