Pamiętaj: nie wolno ci zwątpić w wolność.

W żaden inny dzień Rota nie sprawia, że mam dreszcze na całym ciele. W żaden inny dzień, nie czekam tak świadomie na godzinę 17. W żaden inny dzień, moje serce nie wyrywa się tak do Warszawy, jak 1 sierpnia.

Pamiętaj: nie wolno ci zwątpić
w wolność, co przyjdzie, choćbyś padł.
Pamiętaj, że na ciebie patrzy
ogromny i zdumiony świat.

I wiedz, że krokiem w nędznym bucie
jak pomnik dziś w historię wrastasz.
I wiedz, że w sercu twoim bije
uparte serce tego miasta.

Choćby zawiodła wszelka pomoc,
choć przyjdą dni głodu i moru,
ostatniej stawki nie przegramy
– stawki naszego honoru.

Zamykam oczy i czuję jak powietrze gęstnieje od emocji i wyczekiwania. Jak każdy dzień niedoli, prześladowań i lęku domaga się sprawiedliwości. Słyszę, jak latami powtarzane „dlaczego?!” wibruje ścianach tego miasta. Miasta, którego fundamenty przemokły łzami uciemiężonych mieszkańców. Upodlonych, zmęczonych udręką i strachem. Utopionych w beznadziei. Czym zawinili? Pragnieniem godnego życia? Prawa do śmiechu, zabawy, nauki, rozwoju i życia? Czy winę ponoszą za śmiałe marzenia?

Osiemdziesiąt lat temu rozgorzała najbardziej heroiczna i równie dramatyczna walka o wolność. Wolność, która dla nas jest tak oczywista, bo stoi za progiem. Żyje w nas, budzi się z nami co rano i zasypia wieczorem. Jest uśmiechem, powiewem wiatru, szumem morza. Polskimi słowami zapisanymi w zeszycie, hymnem odśpiewanym w dniu rozpoczęcia roku szkolnego, swobodnym uściskiem przyjaciół, leżakiem rozłożonym w ogródku. Cukierkiem w ręku malucha, warzywem rosnącym na polu. Lisem, który swobodnie biega po lasach. Gałęzią drzewa, które puszcza pąki, dzikim owocem poziomki, kłosem zboża na polu.

Tak oczywista, że przestajemy widzieć, przestajemy rozumieć, przestajemy cenić.

Zaczynamy oceniać.

Zamykam oczy, wilgotne od wzruszenia. Myślę o odwadze, przyjaźni i pierwszych miłościach. O sile nadziei, która pchała do czynów niemożliwych. Podsycała wiarę w dobro i Światło, które zbłądziło, latami nie zaglądając w granice naszego kraju. Myślę o białych krzyżach, o matkach które z dzikim krzykiem rozpaczy rwały włosy z głowy, próbując nie zwariować od myśli, że ich dziecko nie wróci.

Głęboki oddech sprowadza mnie do rzeczywistości. Podnoszę powieki i znów jestem w domu. W kraju, gdzie bohaterów składa się na stosie publicznych debat, oceniając, komentując i domagając się uznania dla własnej racji. W kraju gdzie wolność, latami podlewana obficie krwią poległych, traci na czerwieni, bo każdy farbuje je na swoje barwy. Jedyne i właściwe.

Ten post ma jeden komentarz

  1. Jola

    hmmm uciekł mi ten wpis gdzieś i dopiero zobaczyłam…pięknie napisane :-*

Dodaj komentarz