Przedszkole mamy coraz lepiej ogarnięte. Aż dziw, że piszę to przed wrześniem, gdzie większość mam i pań przedszkolanek uczula na wrześniowy owczy pęd płaczowy. No cóż. Prawda wygląda tak, że choć z wyjściami z domu jest chwilowy progres, to z chorobami też. Bo Szym do tej pory chorował mi może z pięć razy? Tak,tak. W przeciągu trzech lat życia. Za to przez ostatnie dwa miesiące nadrabia stracony czas …
Czwarty raz w przeciągu prawie dwóch miesięcy moje dziecko chodzi z gilonami, dłubie w nosie i gorączkuje. Każdy taki stan kończy się dwoma wizytami u pediatry. Na jednej dostajemy jakieś leki przeciw kaszlowe spreje do nosa itp. A na drugiej antybiotyk. Wiąże się to oczywiście z tygodniową nieobecnością w rzeczonym przedszkolu, jeszcze większym marudzeniem i próbą zabicia czasu.
Jeśli już piszę o chorowaniu, powinnam też wspomnieć o sobie. Półtorej miesiąca i trzy razy zapalenie zatok. A precyzyjniej rzecz biorąc – jedno, nawracające. I antybiotyk wielkości piłki do tenisa, dzielony na cztery by móc to przełknąć…
W zasadzie jesteśmy na etapie zbierania się z proszków, bo w perspektywie mamy wesele u syna dobrych przyjaciół z przeuroczego Pomieczyna, a następnie podwójną rocznicę ślubu. Joli i Krystiana szósta, nasza piąta.
Jakże zabawnym jest fakt, że mam wrażenia jakby ba wesela były tak nie dawno. Pamiętam dobrze, bukiet ślubny Joli, i jeszcze lepiej swojego kaca giganta na samym ślubie, którego zawdzięczam Krystianowi.
Tak, zdecydowanie.
Wrzesień to dobry miesiąc.
We-se-le hej wesele, hej wesele tańcowało!