Na zewnątrz nie widać.

Mam masę niedokończonych rzeczy: tekstów, myśli, spojrzeń i słów. Dwa razy więcej nieukończonych pomysłów, uśmiechów, chęci, projektów i książek. Czuję, jak wszystko, co funkcjonowało spójnie, dopóki było w ruchu, rozpada się kawałek po kawałku. Po ostatnim spotkaniu z panem Łukaszem czuję się co najmniej dziwnie. Fizycznie jestem, funkcjonuję na poziomie minimum i czuje się jakby było mnie dwie: druga ja obserwuje z dezaprobatą fizyczną mnie, i nie wierzy w to co widzi. Chyba nawet nie lubi siebie w takiej postaci, jednak postać tą nie stać na nic więcej.

Zatrzymuję myśli i szybko dochodzę do wniosku, że terapeuta nie byłby zadowolony. Prześladuje mnie w trakcie spotkań akceptacją, a ostatnio dorzucił do tego odcięcie od własnych emocji. Ja bym to sprecyzowała: odcięcie od niewygodnych dla mnie emocji. Z tym mogę się zgodzić. W ogóle mam wrażenie, że po drugim spotkaniu zapadam się bardziej w szarą mgłę, jestem bardziej płaczliwa i wewnętrznie obolała. Jakby puszczało znieczulenie, które zaaplikowałam sobie już dawno temu. Stawiając kropkę na końcu poprzedniego zdania zaczynam się zastanawiać, czy to ja się znieczuliłam sama, czy ktoś mi w tym pomógł. Nie znam odpowiedzi na to pytanie, a dłuższe szukanie męczy mnie, więc odrzucam to do koszyka z napisem „może, kiedyś”.

We wtorek zastanawiałam się, co mnie podkusiło, żeby iść na terapię. Dlaczego wszechświat tak ze mnie zadrwił, znajdując dla mnie miejsce już teraz, nokautując mnie w najmniej odpowiednim momencie. I zaraz bombarduje mnie myśl: a czy kiedyś byłby odpowiedni?

Straszny bałagan.

„(..)Nie jesteś obiektywna, a wręcz krytyczna i surowa wobec siebie(…)”. Na moje czarownice też można liczyć, szczególnie gdy postanowię wylać trochę gorzkich żali. Pretensje mogę mieć tylko do siebie, bo ludzie, którymi się otaczam są wyjątkowi, a wyjątkowość ta opiera się między innymi na mądrości, empatii i szczerości. Nawet tej, która tymczasowo może mi nie pasować.

Niby to wszystko odbija się ode mnie i staram się być, jednak myśli wracają jak bumerang, między jednym, a drugim smutkiem. Chcę milczeć, więc milczę. Czasem chcę krzyczeć, więc milczę. Czasem chcę wymiotować, więc milczę. Czasem kręci mi się w głowie, więc milczę. Poruszam się w jakimś innym wymiarze. Mam masę niedokończonych rzeczy: tekstów, myśli, spojrzeń, słów i książek. Dwa razy więcej nieukończonych pomysłów, uśmiechów, chęci i projektów. Czuję, jak wszystko, co funkcjonowało spójnie, dopóki było w ruchu, rozpada się kawałek po kawałku.

Mam kur*a depresję.

Na zewnątrz nie widać.

Dodaj komentarz