Zastanawiam się, czy mam czuć ulgę czy radość, że ten dzień się kończy. Jutro szalona sobota. Poniedziałek będzie jeszcze bardziej szalony. Bo Matka pierwszy dzień w pracy. A Szym drugi dzień w przedszkolu. Po pierwszym, Matka jeszcze ma moralniaka.
Matka od dziesiątej rano patrzy na zegarek. Od ósmej próbuje trzymać się w ryzach. Siedzi między paletami, skrzynkami, wieszakami i foliami. Nie cieszy jej ploter tnący – jeszcze nie rozpakowany. Zepsuty nowy komputer też jej nie wkurza. I że może z nim się pożegnać na co najmniej dwa tygodnie. Nie denerwuje się już, że do poniedziałku tak mało czasu.
Czeka, aż Ojciec przywiezie Szymona z przedszkola. I na prawdę nie wie, czy chce by już zakończyła się męczarnia Szyma, czy jej samej.
Staje w końcu maluch z workiem na plecach, Matka z ulgą widzi, że dramatu i histerii na twarzy nie ma.
– Jak bylo Szymul? – Pyta z nadzieją, licząc na cudowne choćby małe kłamstewka z ust dziecka. Prawda jest zbyt bolesna, i dobrze znana. Bo z ust samej przedszkolanki.
– Płakałem trochę – mówi Szym – bo sam byłem!
Najgorszy moralniak świata….
Ciężko powiedzieć. Panie w przedszkolu mówiły że lepiej. Ale rano taki sam płacz…
i jak po drugim dniu? Lepiej już mu tam? 🙂