Odkąd Oskar jest na świecie wieczory dziele na pół: pół dla Szyma pół dla Oskara. Wieczorem ze starszakiem nie może zabraknąć lektury (ostatnio na topie są skarpetki), z młodszym wiadomo – cycowanie. A kiedy się jeszcze wyrobię zaglądam ponownie do Szymona…
Dziś było podobnie: trzy wierszyki, dwie przygody skarpetek (w tym ulubiona, w której skarpetka zostaje serowarem) i Szymek do wyrka. W tym samym momencie budzi się młodszy i zaczyna mruczeć. Więc szybko bach! do cyca, licząc na to że będzie szybciej wolna chwila. W końcu jeden (Szymon) odhaczony – w wyrku leży, drugi już prawie w objęciach morfeusza … Mimo, że u Szyma w reszcie cisza, młodsze pokolenie bunty wznieca: wierci się, marudzi i co chwilę daje znaki że spać nie zamierza.
Udaje mi się jednak ułaskawić Gnoma. Tknięta matczyną troską postanawiam jednak jeszcze ostatni raz zajrzeć do przedszkolaka. Takie tam rodzicielskie sentymenty: ostatnia minuta dnia by powiedzieć że kocham i widzimy się jutro.
Zakradam się więc cicho – tak na wszelki wypadek – i zerkam: śpi. No więc rozczula mnie widok śpiącego pięciolatka. Opatulam kołdrą, głaszcze po rozwichrzanej czuprynie…
– Obudziłaś mnie! Już prawie spałem… – słyszę z wyrzutem wypowiadane słowa syna
– Yyyy… przepraszam dziecko, myślałam że już zasnąłeś twardo… – szepczę zaskoczona takim obrotem sprawy
– Nic się nie stało – mówi Szymek, ewidentnie spuszczając z tonu – ale wiesz co? nie przychodź jak się nie odzywam co?
Lekcja na dziś: oczywistości nie idą w parze z matczynym sentymentem wieczornym. Dobrze, że Szymek potrafi o tym przypomnieć…
źródło: pixabay.com |