Mały Alpinista

Pierwszy tydzień rodzinnego urlopowania minął nam przyjemnie. Szymona od czasu do czasu podrzucamy do Malborka czasem zorganizujemy gdzieś jakąś małą wycieczkę. Chłopaki rowerują, grają w piłkę i jeżdżą na  miejską plażę. A ja? Ociężale krążę w okolicach domu. Trochę piorę, trochę przetworuję. Bo w tym roku nasza piwniczka obrasta w przetwory.

Wiśnie są naszym hitem. Królują w słoikach, ciastach i kompotach. Tych ostatnich pijemy na potęgę, gdyż w ciepłe dni lekko kwaskowy kompot cudownie gasi pragnienie. Do tego placek z wiśniami polany polewą czekoladową, lub murzynek przełożony frużeliną wiśniową. Oba ciasta znikały w tempie zastraszającym, a nie ma lepszych słodyczy niż te zrobione w domu. 
W między czasie znalazłam trochę werwy i chęci by wybrać się do Parku Linowego w Malborku. Miejsce powstało w 2009 roku, ale nigdy jakoś nie było czasu ani chęci by je odwiedzić. W tym roku postanowiliśmy Szymowi zrobić atrakcje, z racji tego że uwielbia wszelkie wspinaczki i harce. Do tego stopnia, że ważący dwadzieścia kilo pięciolatek potrafi wspinać się na stojącego tatę (biedny kręgosłup taty!). 
Wspomniany przeze mnie park linowy oferuje trzy trasy dla przedszkolaków – w tym jedna to tyrolka dla maluchów z pełnym sprzętem wspinaczkowym, jedną dla zupełnych maluchów (wg. właścicieli do 5 lat) oraz 6 tras dla dzieci od 1,20 wzrostu i dorosłych które pokonuje się również w pełnym sprzęcie wspinaczkowym i z przestrzeganiem zasad wspinaczki. 
Chcąc zapewnić naszemu amatorowi alpiniście moc wrażeń w jak najdłuższym czasie postanowiliśmy wykupić pakiet: po dwa przejścia na każdej z trzech tras dla dzieci (Madagaskar, Mali Agenci i Tyrolka). 
Pierwsza trasa – Madagaskar – okazała się dość prosta jak dla pięciolatka, jednak początkowo wysokość robiła wrażenie i wzbudzała niepewność. Jak to rodzice – mieliśmy obawy właśnie co do niej. Że sparaliżuje Młodego i ojciec dzielnie będzie musiał zasuwać po amatora wspinaczkowych atrakcji. 
Nic bardziej mylnego! 
Szym przeszedł trasę ciesząc się wysokością i skupiając na przeszkodach (de facto prostych  jak dla niego) i bardzo podobało mu się przebywanie na wysokości. 

Druga trasa – Mali Agenci – okazała się zaskoczeniem dla nas wszystkich. Trasa ta nie jest umieszczona zbyt wysoko, a zabezpieczeniem dla małego wspinacza jest obecność i pomoc rodzica, który nie może odstąpić amatora na krok. 
Szlak okazał się dość wymagający ale nie niemożliwy do przejścia. Świetnie ćwiczy u pięciolatka koordynację ruchową ręka – noga i uczy pewności siebie. Jest też świetnym treningiem zaufania dziecko – rodzic. 
Mimo niewielkiej wysokości i stałej asekuracji taty nawet Szymon miał momenty zwątpienia i kilka razy dało się usłyszeć “o mamo! ja chcę do domu!”. 

Szczerze mówiąc sądziliśmy że drugi raz Szym nie zdecyduje się przejść na tej trasie, ale argument że “trzeba przejść dwa razy żeby móc zaliczyć zjazd na tyrolce” podziałał. Co więcej, za drugim razem Młody niemal całą trasę przeszedł sam i był z tego bardzo dumny. 
Największą frajdą – tak jak przewidywaliśmy – okazała się tyrolka. Zawodowy kask i uprząż robiła wrażenie a sam zjazd dostarczył frajdy co niemiara. Takiej samej rodzicom co i zjeżdżającemu. 

Cała przygoda zajęła nam trochę ponad 2 godziny na totalnym luzie i bez pośpiechu. Jest to fajna opcja na spędzenie czasu z aktywnym przedszkolakiem, za cenę niezbyt wygórowaną – bo trzy trasy po 2 przejścia w pakiecie zapłaciliśmy 40 zł. 
Jest jedno małe “ale”, które nie przeszkadza w zabawie przedszkolakowi ale zwrócić może uwagę dorosłych. Szczególnie widoczne na trasie dla najmłodszych nazwanej “Krecik”. Placyk jest dość zaniedbany i zwyczajnie “zarośnięty”. Raczej nie skusiłabym się na wpuszczenie tam malca by sobie pohasał. Widać to jeszcze w paru miejscach w całym parku, jednak tak jak wspomniałam wyżej – nie ma to jakiegoś większego wpływu na frajdę dla dziecka. 

Dodaj komentarz