Słuchanie dobrych utworów: wspaniałych tekstów otoczonych niesamowitymi dźwiękami, ubranych w bezkonkurencyjny wokal, to jest na prawdę wspaniałe przeżycie. Jeszcze wspanialsze, gdy słucha się na żywo i okraszonych nieziemską choreografią 😉 Taki koncert zostaje w głowie i jeszcze przez tydzień rozpieszcza wszystkie zmysły. Powoduje, że idąc ulicą uśmiechasz się do siebie, masz ochotę tańczyć, klaskać i śpiewać na całe gardło (choć nikt oprócz Ciebie nie nazwał by tego śpiewem).
Taki właśnie koncert miałam wczoraj. Znacie Skubasa? Nie? No cóż, jeszcze kilka miesięcy temu sama znałam Go tylko z paru kawałków. Moich prywatnych perełek. Urzekł mnie muzyką i tekstem. Bo jak wiadomo: obowiązek obowiązkiem jest piosenka musi posiadać tekst. Dla mnie to bardzo istotny warunek, który coraz rzadziej jest spełniany przez polskich pseudo wokalistów. Kiedy więc w ręce dopadłam Brzask, moje serce przepadło. Zatonęło w magii dźwięków i słów. Utonęło w niepowtarzalnym klimacie.
Kiedy jednak wczoraj wybrałam się na koncert Skubasa z siostrą, zostałam uprowadzona. Cała, ciało, dusza, mózg, serce. Niepowtarzalny klimat, moc dźwięków, wspaniały wokal. Album? Płyta? To wszystko wymięka, wysiada. Jest małe w porównaniu ze słuchaniem Skubasa i jego Skubasiątek na żywo. Po takim koncercie, odtwarzane utwory zyskały nowy wymiar, a oczekiwanie przyjazdu męża jest bardziej znośne.
Nawet Szymon buja się do dźwięków płynących z głośników, albo tańczy ze mną, na moich rękach.
Wszystko inne? Nie ważne…
Teraz tylko upolować fotkę z artystami… Tym razem się nie udało. Ale może, niedługo? 😉