Czasami jest tak, że weny mi brakuje i miejsce to wieje pustką. Potem nagle wydarza się coś, co sprawia że miałabym ze sto tematów do poruszenia na blogu. I wtedy piszę. A jak piszę to udostępniam. Żeby wszyscy, którzy czekają i czytają wiedzieli że coś się pojawiło, a słowotoki blogowe mają się dobrze.
Tylko z tym udostępnianiem to różnie jest. Czasem fejm mi się marzy i wsparcie małżonka. Owszem małżonek poklepie po plecach. Uwagę rzuci czasem i pochwali za dobry tekst, ale żeby podzielić się twórczością żony na jedynym(!) koncie społecznościowym jakie posiada… to tak nie bardzo.
No więc sięgam po telefon męża, z ciężkim westchnieniem lajkuję własne wpisy, posty… Udostępniam.
– Dlaczego ty nigdy nie udostępniasz moich wpisów? – pytam zrezygnowana – dlaczego muszę robić to sama? To wiocha jest. Jak ktoś się dowie, to będzie wtopa.
– No ja w zasadzie wszystkim mówię, że sama udostępniasz swojego bloga na moim koncie… – ze spokojem odpowiada małżonek. Patrzę wstrząśnięta na lubego, i nie wiem w pierwszej chwili jak podejść do tematu
– No to nie rób tak! Przez Ciebie czuję się, jakbym sama się po dupie klepała! Twoją ręką!
źródło: pixabay.com |
No to niezły ten mąż😅 ale nie ma co się dziwić mężczyźni już tacy są, kobiet nie rozumieją
Pozdrawiam
eerie-world.blogspot.com