Kiedy nie masz swoich dzieci, obserwujesz tych którzy je mają. Łatwo wybierasz ze sterty rodzicielskich zachowań te skrajne, które Cię rażą. I choć może nie zwrócisz uwagi głośno, to swoje pomyślisz. I zastrzeżesz: “nie wyobrażam sobie żeby ja…”
ha – ha – ha !
I tu jest ten moment, kiedy padam na kolana i biję się w piersi. Albo w przypływach dobrego humoru wybucham ironicznym śmiechem. Nie mówię, że moje macierzyństwo polega na obserwacji i krytyce otoczenia. Bo nie o to chodzi.
Choć i mi się zdarzało, obserwując choćby szwagierkę, pomyśleć że nie wyobrażam sobie siebie w takiej sytuacji. A ileż to dyskusji było z mężem, że na pewno nie tak będziemy postępować, że wspólny front wychowawczy… bla bla bla… i jeszcze raz : bla bla bla …
Teoretyczne dysputy na temat wychowania, zachowania i postępowania. Och i ach chce się westchnąć nad pięknem wygłaszanych teorii, w których wszystko do siebie pasuje i układa się gładko. Tak gładziutko jak tafla lodu na jeziorze. Nic nie zaburza lustrzanej struktury powiązań planów wychowawczych. Dlaczego? Bo w tak czysto teoretycznych dysputach nie bierze się pod uwagę dwóch czynników: rodzicielskiej miłości oraz … dziecka. A także czynnika bardziej powiązanego z szeroko opisanym życiem społecznym ale równie ważnego jak pozostałe dwa: empatii.
W teoretycznych rozważaniach dziecko funkcjonuje jako po prostu d z i e c k o, czyli istota bezwzględnie posłuszna rodzicowi, nie mająca swojego zdania, humorów, swojego widzimisię. Takie teoretyczne dziecko przyjmuje wszystko bez mrugnięcia okiem.
Mówisz: baw się. Idzie się bawić.
Mówisz: zjedz. Je.
Mówisz: śpij. Śpi.
Nosz kurde blaszka: r a j jakiego nawet Pan Bóg by nie stworzył by w swej doskonałości.
Na co komu empatia? Mając tak ułożoną maszynkę?
Ale… wiadomo że dziecko skutecznie weryfikuje piękne teorie. Robi to lepiej niż życie. I choć może trochę ubarwiłam pierwsze wyobrażenia o rodzicielstwie (ktoś powie że nawet przejaskrawiłam) to jednak coś w tym jest, że właśnie w nich dziecko widzimy jako dziecko a nie małego człowieczka uczącego się świata. W związku z tym, gdy przychodzi czas by sprostać wymaganiom świadomego rodzicielstwa niektórzy dokonują szybkiej weryfikacji teorii i zaczynają stosować zupełnie inną praktykę.
Taką w której na przykład:
Gdy śpi, ma warunki zapewnione do snu: względną ciszę (szczególnie o 12 w nocy) i spokój. A nie krzyki, muzykę, trzaskanie szafek. Dorosły dostał by szału. Dziecko co najwyżej może sobie popłakać.
Gdy woła “mama” czy “tata”, wie na pewno że wołana osoba zareaguje. Nawet wtedy gdy chce powiedzieć tylko że przeleciał ptaszek albo złamał kredkę. W jaki inny sposób ma nauczyć się, że jest ważne a jego wołanie nie zostaje bez odzewu?
Gdy nabroi, dowie się co zrobiło nie tak, a nie zobaczy plecy odchodzącego dorosłego. Skąd ma wiedzieć, co zrobiło źle jeśli milczysz obrażony i nie stać cię nawet na parę słów wyjaśnienia?
Dlatego właśnie w byciu rodzicem najważniejsze są trzy czynniki: uczący się mały człowiek (a nie dziecko), empatia i miłość. Postawienie się na miejscu małego człowieczka w sytuacji kryzysowej pozwoli zadziałać w sposób odpowiedni. Najlepszy według subiektywnej oceny, dający nam względną gwarancję że zrobiliśmy wszystko by było dobrze.
Chciałbyś spać wśród trzaskających szafek? A może żeby każdy kogo zawołasz ignorował Cię bo jesteś mały? A może wolisz pozostać zdezorientowany i bezradny gdy ktoś bez słów odchodzi po tym jak zrobiłeś coś nie tak?
Z dzieckiem trzeba nauczyć się żyć, tak jak ono musi nauczyć się żyć z nami. Tylko od rodzica zależy czy w potomku zobaczy maszynkę czy małego uczącego się człowieka. Bo nie od dziś wiadomo że najwięcej wynosi się z domu.